Rozdział II

13 4 1
                                    

Luigi zaglądał pod maskę. Najwyraźniej mycie włosów ze smaru i sadzy było zbyt uciążliwym elementem codziennej toalety, bowiem do swojego roboczego stroju dołączył czapkę. Gładki kaszkiet chronił czuprynę przed zaczepieniem o pokrętła, zawory i inne mechanizmy składające się na silnik.

Alois podniósł wzrok znad rękawa swojego wiosennego płaszcza, gdy mechanik wyprostował się, przykładając dłonie do strzykających pleców.

– Czyli... – zaczął południowiec. – Nie dość, że zniszczyli panu lakier, to jeszcze wrzucili monety do okien.

– W każdym razie coś tam drapie – mruknął Alois, wzruszając ramionami.

Może ostatnio Kershawa nikt nie szpiegował, ale i tak miał popsuty humor. Kiedy chciał wpuścić do samochodu trochę świeżego, wiosennego powietrza, dokonał przykrego odkrycia. Coś szurało, gdy opuszczał szyby. Alois od razu po złożeniu zeznań zrezygnował z przejażdżki, aby przekonać się, co doskwierało jego autku. Niestety, okazało się, że znaleziona usterka, zdaniem Luigiego, wynikała jedynie ze złośliwości ludzkiej.

– Przynajmniej tym razem nie wzięli się za opony. – próbował pocieszyć go mechanik, aż czegoś sobie nie przypomniał. – Ale w sumie... Może najpierw zaczęli od okien, ale nie myśleli, że zimą się ich nie otwiera?

– Skąd mam to wiedzieć?

– Racja... – kiwnął głową mechanik, wycierając dłonie o kombinezon. Zmarszczył brwi, gdy spojrzał na nie i nadal pozostawały szaro-czarne.

Podszedł do butli z gazem spawalniczym, z której odwiesił ręczniczek. Już niedługo miał pozostać pomarańczowy niczym miąższ dyni.

– Dla pana musi to być prawdziwe utrapienie – westchnął Luigi, jakby to jednak jego los nie oszczędzał, zmuszając do wycierania rąk za każdym razem z mizernym skutkiem.

– Koszty. Przede wszystkim koszty – wyznał Alois, nie owijając w bawełnę.

Kershaw sam się sobie dziwił, że robił się taki wylewny wobec mechanika. Szybko sobie jednak przypomniał, czemu nie mógł sobie pozwolić na to wobec innych swoich znajomych. 

Nie chciał bowiem żalić się Griffinowi, który wziął sprawy w swoje ręce i zaczął je porządkować. Przywrócenie praw własności apteki było dla niego niczym wiatr w żagle. Alois nie zamierzał wybijać go z rytmu, tylko przez wzgląd na jakieś wewnętrzne rozważania. Pani Deve natomiast pozostawała starszą osobą, której nie należało obarczać nadmiarem wiedzy. Tak więc pozostawało Aloisowi ulżyć sobie, chociaż zwierzając się mechanikowi z tych bardziej prozaicznych problemów. 

Myślami pozostawał jednak wciąż na sali przesłuchań. Nim bowiem doczekał się przyjęcia do sali przesłuchań, siedział w specjalnie do tego przygotowanym pomieszczeniu wraz z dwójką innych, potencjalnych świadków.

Nieznajomej nie kojarzył nawet z twarzy, choć patrzyła na niego jak na ucieleśnienie wszelkich niegodziwości. Wbrew pozorom, jednak to nie jej postać przyprawiała Aloisa o niepokój. W końcu wiedział, i to z własnego doświadczenia, co mógł stworzyć umysł kobiety w średnim wieku, niestymulowany do niczego, prócz snucia domysłów.

Natomiast aplikanta Abernathy'iego kojarzył dobrze. Nie było sposobu, aby nie zamienił z nim choćby słowa. (Nawet jeśli lustra otaczające ich zewsząd wyglądały wyjątkowo podejrzanie.)

Sekretarz przybrał czerń, która symbolizowała na Północy żałobę. Jego twarz nie wyrażała jednak smutku. Student przypominał skupieniem raczej strzelca wyborowego. Takiego niczym z opowieści dziadka Kershawa, który zaczajał się z kuszą na dachu budynku przy trakcie i monitorował przejazd karocy ze swoim panem w poszukiwaniu podejrzanych jednostek, mogących rozpętać rozróbę.

Seria Noruk: Dziecię Nieba cz.IIOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz