Niebo było bezchmurne. Jego błękit wręcz raził tak jak promienie słońca przyprawiały wrażliwe oczy o łzawienie.
Alois nigdy nie był szczególnie czuły na światło, a przynajmniej do tej wiosny. Choć tak jak zawsze, z przyjemnością witał ciepło przenikające przez skórę do wyczerpanych mięśni, nie mógł powiedzieć, że patrzenie choćby w górę było mu obojętne. Nie mniej jak podskakiwanie na wertepach przez kilka godzin.
Kilka koców ułożonych na dnie naczepy nie były w stanie zamortyzować wstrząsów, których nie sposób uniknąć, jadąc drogami południa Republiki. Możliwe, że nawet gdyby Bram nie miał osobistego urazu do sfinksa i rzucił na pledy jakiejś zaklęcie, to nie zapewniłoby Aloisowi komfortowej przeprawy.
Dormhall bowiem zdobył wreszcie auto, a konkretnie małą ciężarówkę. Kabina kierowcy mieściła tylko dwie osoby o przeciętnym wzroście. Nie było to nic nadzwyczajnego, nawet jeśli niewygodnego.
Za to odkryta naczepa miała zapewnić Aloisowi możliwość wyprostowania ciągle kształtujących się nóg. Sfinks był tak zdeterminowany, aby nic nie przeszkadzało ich „rozwojowi", że zapomniał o jednym szczególe... Nadal znajdowali się w Republice.
Tak więc, aby uniknąć niepotrzebnych nieporozumień z właścicielami stacji paliw albo nie wzbudzać podejrzeń, przejeżdżając przez miasto, Kershaw zaciągał na siebie plandekę ze sztucznego tworzywa. Wtedy odcinał się od ostrego światła, podejrzliwych spojrzeń, ale też powietrza.
Jednym słowem – opuszczenie domostwa Shurivów zakończyło krótkotrwały czas luksusu. Dormhall zaś wybrał taką trasę, żeby nie jechało nią wielu ludzi. Zazwyczaj było to spowodowane właśnie fatalną kondycją dróg. Stąd też, pomimo wyjazdu z Peliaru przed świtem, Alois nie mógł zmrużyć oka nawet na chwilę.
Musiał jednak oddać, że koło południa sfinks zaparkował na uboczu leśnej drogi, a nie w pełnym słońcu. Nie było też słychać krzątaniny potencjalnych turystów, którzy mogliby z czystej ciekawości zajrzeć do naczepy zostawionego bez nadzoru auta.
Dormhall bowiem wybrał się do miasta na rozeznanie. Akwis leżało bowiem nad dopływem Rzeki, skąd też ponoć wypływał kiedyś prom. Sfinks wprawdzie użył słowa „barka", więc nie ciężko było pozwolić mu uaktualnić swoją wiedzę.
Alois tymczasem siedział przesłonięty do połowy kocem, z plandeką pod ręką, i pistoletem ojca w razie, gdyby miało zrobić się nieciekawie. Oczywiście, to było zasługą Dormhalla, który jakimś cudem pamiętał, żeby go ze sobą wziąć. Wydarzenia w Kariorum najwyraźniej nie miały znaczenia dla tak potężnych istot, żeby traciły zimną krew.
Alois wyciągnął dłoń ku niebu, przyglądając pazurom. Przestawały być powoli matowo czarne. Pojawiały się na nich cieniutkie linie błyszczące niczym metalowe nici. Westchnął, kiedy położył obie dłonie na twarzy. Wciągnął z sykiem powietrze, kiedy poprawił się i oparł o tył ciężarówki. Nadal spacerowanie było dla niego wyczerpujące. Za to w jego zasięgu pozostawało użalanie się nad sobą, prawda?
A jednak... Pomimo sielanki go otaczającej: soczyście zielonych traw, gęsto ulistnionych koron drzew, głębokiego błękitu nieba i radosnych pieśni ptaków niesionych przez łagodny wiatr, Alois nie mógł przestać myśleć o tym, co przeżył.
Z całego wachlarza udręk miał nadzieję, że nie pozna goryczy zdrady, ale Bóg mu tego nie oszczędził. Podstawił mu pod ten arogancko zadarty nos prawdę, którą Sophia mu kiedyś już powiedziała. Mówiła: „Nikt się z tobą nie liczy, tak jak ty z innymi", „Bo kiedy nastaje czas dorosłych decyzji, zostajesz sam.". Teraz nie sposób było nie przyznać jej racji, choćby częściowej.
Alois nie zdradziłby Griffina. Wiedział, że nawet z przystawionym do czoła pistoletem, by tego nie zrobił... Na pewno nie wtedy, gdy jeszcze nic nie miał. Czy gdyby założył rodzinę, zmieniłoby się to? Możliwe. Wierzył też, że szukałby rozwiązania, które nie uwzględniało współpracy z wrogiem. Bo byciem niewolnikiem wrogiej rasy to jedno, a układanie się z dręczycielami, aby dopaść kogoś innego to były dwie różne rzeczy... I dlatego właśnie pozostawał dziecinny. Mag podjął dojrzałą decyzję, skupiony jedynie na tym co ważne – na swojej rodzinie: anam carze i ich dziecku. Postawił na nią, tak jak nie zrobił tego latem, ruszając na pomoc innym.

CZYTASZ
Seria Noruk: Dziecię Nieba cz.II
FantasyTrzecia część z serii Noruk *** Południe po jednej stronie Rzeki. Północ po drugiej. To, co łączy ludzi, to granica, na którą spoglądają, gdy szukają winnych swoich nieszczęść. Bo przecież wszystko to wina zmiennych... Prawda, Republiko? *** Ambicje...