Rozdział XIX

19 3 0
                                    

Luigi zaklął. Jego magia zawirowała wokół szponów, choć opuszki palców już się zaczerniły tak jak bose stopy.

Nie otaczali go jednak zwyczajni milicjanci. Zza przyczernianych przyłbic z rządkiem malutkich szczelinek na wysokości oczu nie padały przestraszone spojrzenia. Strzelb nie dzierżyły drżące ręce ukryte w skórzanych rękawiczkach wyłącznie dla postrachu. U pasów nie nosili pałek, a oficerskie noże na długość ramienia. Mieli w sobie coś z rycerzy, których Szare Koszule wytępiły wraz z arystokracją. Posiadali ich nieustępliwość, którą motywowało ślepe posłuszeństwo mężczyźnie w oznaczonym białą pręgą hełmie, a nie odwaga czy męstwo.

Alois wpił spojrzenie w dowódcę jednostki, który odgradzał mu drogę ucieczki, mierząc ze strzelby. Nie wiedział, czy za jego bezruchem stała wiara w słuszność swojego posunięcia. Na pewno świadomość, że na zabicie go odpowie siedem strzałów (nie wliczając komendanta), była dla niego pokrzepiająca.

Zaś Kershawowi nie podobał się scenariusz, w którym zostanie nafaszerowany ośmioma kulami. Komendant jednak sam się prosił, wychodząc z cienia. Jego krótkofalówka milczała, przytroczona do skórzanego pasa ciemnoszarego munduru. Wszystkie medale, którymi tak się szczycił przy każdej nadarzającej okazji, prysnęły z jego piersi. Został tylko żołnierz, który kiedyś walczył z bronią w ręku, choć nie ze zmiennymi.

– Proszę się nie denerwować, panie Dormhall – poprosił Butler uprzejmie.

Luigi posłał mu ostre spojrzenie, a Alois stracił złudzenie, że mógłby blefować swoich doświadczeniach z czasów monarchii. Mężczyzna wyprostował się, jakby garaż był salą tronową i to on rozstawiał po kątach. Choć może rzeczywiście tak było, pamiętając wydarzenia sprzed dwóch dni? W końcu to on musiał być czarnym, wszechmocnym cieniem. Nie. Coś było nie w porządku.

– To niech przestaną mierzyć we mnie bronią – syknął sfinks, pokazując kły. W uszach Kershawa zabrzęczało od charakterystycznej głoski, która powszechnie występowała w ezdeńskiej mowie.

Tylko jeden szturmowiec się poruszył. Na dodatek tylko po to, aby położyć łokieć na bagażniku najbliższego auta. Alois wiedziony odruchem od razu skierował tam swoją broń.

Twarz komendanta nie zdradzała nawet cienia tych emocji, które odsłonił przed Aloisem. Nawet jeśli był niesamowitym aktorem, wątpił, aby prowadził swój teatrzyk tutaj w oczekiwaniu na Kershawa.

Alois jeszcze bardziej się zdenerwował, kiedy przypomniał sobie, iż przecież Luigi raz milicjanci go powstrzymali. Może i wrócił, ale jak to się mu udało? Jak utrzymał swoją kartotekę pustą? Jakim cudem, gdy pozostawiał tak wiele niedomówień?

Kershawa przeszedł dreszcz, gdy pomyślał o tym, co Riff musiał zrobić dla chociaż złudzenia bezpieczeństwa. Czy mechanik postąpił tak samo?

Przede wszystkim jednak Butler pozostawał inteligentny. Najwyraźniej na tyle, że przechytrzyć taki byt jak sfinks.

– Wkrótce przestaną – poinformował uprzejmie komendant, nie wychodząc za linię wytyczaną przez szturmowców. Ręce trzymał w kieszeniach spodni, jakby nie obawiał się ani Aloisa, ani mechanika, który nie krył się z tym, że człowiekiem nie był. – Musimy wpierw rozstrzygnąć, na drodze czego ma to się odbyć.

Luigi przekrzywił głowę na bok. Szpony jeszcze się wydłużyły. Sfinks mógł śmiało zahaczyć o żebro i wyrwać z piersi, gdyby tylko nie trzymano go na dystans. Poczerniały mu palce, usta oraz dziąsła, gdy odparł w złowrogim grymasie:

– Co powiesz na rozwiązanie z rodzaju: "bo wszyscy zaraz zginiecie"?

Alois czuł jak coś zbliżonego jego czerwieni, choć nieporównywalnie szlachetniejszego, wzbiera w jego towarzyszu. Na języku pojawił się słonawy posmak magii, która poruszała molekułami powietrza w garażu. Żaden z żołnierzy jednak tego nie dostrzegał.

Seria Noruk: Dziecię Nieba cz.IIOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz