Rozdział VI cz.I

13 3 0
                                    

Gnał pomiędzy drzewami pod osłoną nocy.

Ciemność nie stanowiła jednak dla niego żadnej niedogodności. Podobnie gałęzie pokrywające leśną ściółkę czy karłowate krzewinki, które rosnące w cieniu olbrzymich drzew. Ich korony przesłaniały księżyc i gwiazdy, jako jedyne skore zdradzić sekrety skrywane przez mrok czy mieszkające w nim demony.

Serce w piersi Aloisa biło szybko. Nie pompowało po ciele jednak przerażenia. Jego tytanicznej pracy nie towarzyszył znajomy ból. Niczym bębniarz na galerze narzucało jedynie całemu organizmowi jeden rytm. Alois czuł suchość w ustach, gorąc na twarzy, karku i pot zlepiający włosy. Zmęczenie które wiązało się z tym biegiem, nie było jednak obciążeniem, a lekarstwem na prześladujące napięcie.

Ciało słuchało Kershawa z nieznanym mu dotąd posłuszeństwem. Przyśpieszał pęd, kiedy zechciał. Wchodził w zakręty, odbijał się od ziemi, a potem przeskakiwał nad powalonymi pniami i nawet nie musiał zwalniać.

Czemu jednak tak pędził? Nie wiedział. Był jedynie pewien, że nie musiał tego robić. Sen nie musiał mieć jednak sensu podobnie jak czerwone przebłyski w polu widzenia, które nieco rozmywały kontury pokonywanych przeszkód.

Wolność... Towarzyszyła Aloisowi zarówno w chwili, gdy biegł przed siebie, a także gdy się zatrzymał. To była jego decyzja, choć mało brakowało, aby spadł ze stromego zbocza rozciągającego się nad kanałem.

Cały widok na chwilę przesłoniła czerwień, która rozprzęgła się granic pola widzenia i rozeszła po całych oczach. Była tak głęboka, że wręcz czarna. Alois wciągnął z sykiem powietrze, a przynajmniej chciał, żeby tak było. Nie poczuł jednak, żeby tym razem jego ciało zareagowało zgodnie z życzeniem. Niebawem odzyskał wzrok, gdy materia przypominająca dym rozrzedziła się.

Alois z zaintrygowanie przypatrywał się kanałowi ciągnącemu się równolegle do rzeki oraz przegrodom, uniemożliwiającym niekontrolowane wpływanie do niego. Wzdłuż lądu kołysały się zacumowane łódki i żaglówki. Choć każdy miał inny rozmiar, kolor czy przeznaczenie, łączyło je jedno – z pokładu każde wyrastał maszt, na którym powiewała chorągiewka.

Mężczyzna zzreflektował się wtedy, jak mało brakowało, aby – nawet jeśli we śnie – zginął. Nie zawirowało mu jednak w brzuchu na tą myśl. Choć chciał dokładniej przyjrzeć się postaciom kroczącym w porcie, jego wzrok skierował się w stronę miasta, do którego wiódł kamienny szlak.

Podobnie jak kilkanaście metrów niżej, trakt był oznaczony karmazynowymi chorągwiami z symbolami księżyca i skrytej w jego łuku ośmioramiennej gwiazdy. Wiódł w głąb miasta okalającego zamek wieńczący szczyt wzgórza.

Alois zrozumiał wreszcie, czemu zaciągnął się powietrzem, choć nie miał takiego zamiaru. Czemu miał ostre zęby, po których przejechał językiem. Patrzył nie swoimi oczami.

Spuścił wzrok. Czuł, że postać jego "gospodarza" marszczy brwi na widok swoich nieskalanych bliznami dłoni. Niedługo jednak patrzył na gładką skórę silnych rąk zabarwioną na atramentową czerń po sam łokieć. Czerwień bowiem, która ciągle czaiła się na granicach pola widzenia, spowiła opuszki palców. Kiedy zaś wyjął je z niej...

Alois poczuł jak jego serce przyśpiesza bicie.

Pazury... Jego palce wieńczyły pazury...

***

Całe szczęście spotkanie z tajemniczym „E.A." miało nastąpić dopiero nazajutrz. Alois nie wyobrażał sobie, jakby ta rozmowa przebiegła tego poranka. Najprawdopodobniej nie doszłoby do niej.

Młodzieniec czuł na sobie badawcze spojrzenie pani Deve. Pewnie zastanawiała się, czemu tak długo patrzył na otrzymaną przez listonosza wiadomość. Jako że to ona przyjęła przesyłkę, pewnie skorzystała z okazji, przyglądając pieczątce wskazującej, skąd przybyła.

Seria Noruk: Dziecię Nieba cz.IIOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz