Rozdział XXVI cz.I

12 2 0
                                    

Czerwień huczała niczym wyśpiewywana w oddali pieśń wojenna. Trzask kości towarzysza broni Leadra ginął w jego ryku, gdy istota z dymu, kłów i furii dorwała się do szyi swojego przeciwnika.

Ogień z płonącej wioski roztaczał pomarańczowy blask. Ten jednak, choć pożywiał się licznymi budynkami, wydawał się marny i blady w obliczu bezgwiezdnej nocy, która pochłaniała wszystko wokół. Pomimo zaś wiosennej pory ciężko było sobie wyobrazić, żeby kiedykolwiek powietrze nie przesycał odór krwi, spalenizny oraz najczystszego przerażenia.

Leadr nie bał się jednak starcia z potworem, którego udało mu się zwabić do opustoszałej wsi. Nie drżał tak jak Alois, gdy wypatrywał punktu, gdzie wbije swoje kły. Choć czerwień przesłaniała skąpany we krwi świat, jego wzrok nie rozmywał się od łez wywołanych gryzącym dymem.

Książę przyczaił się bliżej potwora, szykując do zadania ostatecznego ciosu. Choć dotąd ukrywał się pośród drzew, aby zapewne nie zdradzić swojej obecności potworowi i go nie spłoszyć przedwcześnie, nie zawładnęła nim trwoga, kiedy opuścił kryjówkę.

Nie drżał mu oddech, gdy ciała rozdartych na strzępy zmiennych zarówno w ludzkich, jak i potwornych formach stały się wyraźniejsze. Z jego trzewi wyrwał się krótki warkot, kiedy kolejny z jego towarzyszy został zaciągnięty w chmurę jadeitowej zieleni. Krzyk poprzedzający krótkotrwałe, krwawe przebarwienie w sferze spowijającej potwora zdradził jego dalsze losy.

Alois zastanawiał się, czemu książę jeszcze nie ruszył do ataku, gdy reszta jego kilkunastoosobowego oddziału zarzucała kolejne rozpalone magią pęta na bestię. Nie szarpała się już tak zaciekle jak wcześniej, o czym świadczyły porozwalane budynki wokół miejsca jej pojmania. To, że oddychała ciężej niż wcześniej, zdradzały coraz wolniejsze rozbłyski spowijającej go chmury przypominającej kosmiczne mgławice. Jednak wciąż pozostawała śmiertelnie niebezpieczna i wściekła, o czym miał zapewniać roztaczany przez nią zapach.

Alois zrozumiał, że zmienni rzeczywiście mogli wyczuć kłamstwo. W ten sam sposób było dla niego oczywiste, z czym Leadr się zmagał. Dysponując namiastką jego wiedzy, czuł cierpienie potwora... Rozdzierający żal, który bezpowrotnie pozbawił go ludzkiej postaci.

Książę jednak już budził czerwień w swoich żyłach, gotów ugasić palący bestię głód krwi. Po chwili zaślepienia stał już na czterech łapach. Nie zwolnił z racji przeobrażenia. Co więcej, Alois odczuwał ruchy księcia jako pełniejsze niż wcześniej. Jakby wreszcie wszystkie elementy jego osoby znalazły swoje miejsce, a jemu nie zostało nic innego, jak podążyć za swoim przeznaczeniem.

Za to młodzieniec poczuł mdłości, kiedy pojął własne, dostrzegając podobieństwo między swoimi paznokciami a pazurami, które wysunął Leadr. Nie tylko. Musiał z perspektywy księcia zbliżyć się w stronę pierwotnej potęgi uosabianej przez potwora...

Czy bestia, z którą Leadr miał walczyć, mogła być wściekłym sfinksem? Alois próbował przypomnieć sobie, czy rzeczywiście tak wyglądał przedstawiciel tej rasy. Przecież to miał być najpotężniejszy i najstraszniejszy byt w Ezdenie!

Tymczasem sfinks prezentował się miernie w obliczu huraganu, któremu miał stawić czoło książę. Podobnie jak Reagan względem Leadra przed miesiącami.

Zmienny spojrzał porozumiewawczo na czarnego wilka, który utrzymywał sznur. Kiwnął głową, warcząc w swoim języku, aby pozostali przy życiu kompani przygotowali się. Choć pot z nich spływał, a muskularne ramiona drżały od wysiłku, napięli liny jeszcze bardziej.

Czerwone włókna rozbłysły. Bestia zawyła, a kurtyna zielonego pyłu opadła, odsłaniając jej oblicze.

Może i była podobna do wilka. Kiedyś. Zanim jej szczęki nie wydłużyły się jak u krokodyla, a ciało nie wychudło. To był jedynie szkielet obleczony skórą, który napędzała gorycz i rozpacz niczym para w parowcu. Tam gdzie zaś czarna sierść odpadła, zostawiając placki nagiej skóry wyrastała kryształowa łuska.

Niedługo już będzie cierpieć... – pomyślał mimowolnie Alois, widząc, jak z wbitych w ciało potwora haków kapie czarna krew. Potwór szarpnął gwałtownie, gdy Leadr wziął rozbieg.

Książę pędził jak wiatr, nawet nie patrząc na swój cel. Alois nie mógł zatem pomyśleć o niczym innym jak dudniącym w piersi sercu... O ciele, które zdawało się kumulować całą siłę, aby potem ją spożytkować w jednym precyzyjnym ataku.

Bo ludzie księcia mogli trzymać potwora, który musiał być tym słynnym zatraconym z poprzedniego snu. Jednak tylko Leadr mógł go zabić... Szczególnie, że ta bestia była wyjątkowo silna.

Potwór odwrócił się raptownie. Nim książę zdążył wybić się do skoku, jadeitowa magia znów się uniosła. Niczym bicz smagnęła bok Leadra, a tym samym Aloisa, posyłając ich oboje w jednym ciele na pozostałości jakiejś chaty.

Ciało zmiennego przeszył ból. Alois także krzyknął, czując każde urażone żebro, mięsień i ranę na porośniętej białym futrem skórze. Młodzieniec nie mógł się jednak przebudzić. Nawet nie wiedział, czy chciał.

Leadr bynajmniej nie chciał umierać! Chciał za wszelką cenę uśmiercić tego skurwysyna, który smagał jego ludzi magią.

Potwór jednak zaskoczył księcia. Wcześniej zachowywał się jak zwierzę, a teraz w rozświetlonych zielenią oczach było widać coś rozumnego, wręcz inteligentnego. Przebudzonego magią wezwania do walki. Bestia użyła magii, aby wyszarpnąć z siebie haki, które uniemożliwiały jej ucieczkę. Zieleń zaskwierczała, ale kilka więzów puściło.

Książę podniósł się prędko na nogi, aby uniemożliwić zatraconemu dokończenie dzieła. Czerwień go jednak zawiodła. Zmienny nie był dość szybki, aby złapać potwora, nim ten się uwolni. Nie zdołał go nawet ugryźć, kiedy ten odpowiedział atakiem.

Zatracony przestał być po części materialny, kiedy złapał Leadra w uścisku.

Czerwień księcia ryczała jak on sam, gdy kości łap pękały, ulegając potędze przeciwnika. Alois też krzyczał oślepiony przez ból. Paliła go frustracja, kiedy jego plan zawiódł. Był świadom, że nie chodziło tutaj o braki w wiedzy czy walce. To zaś sprawiało księciu jeszcze większe cierpienia. Został wojownikiem z powołania, a los postawił mu na drodze uosobienie brutalnej siły. Żadna zaś technika nie polegała na wzmacnianiu mocy, a jedynie wykorzystywaniu słabych punktów przeciwnika.

Przed zmiażdżeniem uchronił Leadra wilczy zmienny, który rzucił hakiem prosto w oko bestii. Ta ryknęła, puszczając go. Uciekła za to szybciej niż jakikolwiek Ezdeńczyk bez skrzydeł byłby w stanie.

Ani on, ani Alois nie czuł ulgi, gdy połowa ciała zanurzyła się we krwi bojówkarzy. Nie mógł się ruszyć...


Seria Noruk: Dziecię Nieba cz.IIOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz