Rozdział XXVII

17 4 0
                                    

Potwór skrywał się w leśnym zaciszu. Ponad głuche bicie serca Aloisa przebijał się charkot silnika ciężarówki. Choć młodzieniec zaciskał obie ręce na rewolwerze, cały czas prześladowała go myśl, że w międzyczasie wypuści broń. Jej utrata napawała go nie mniejszym lękiem niż odrętwienie w dłoniach i wzmagające się dreszcze.

Gdyby na naczepie nie znajdował się sam, a ktoś spytałby się o jego samopoczucie, opisałby je następującymi słowami:

„Koszmarnie".

Nie, nie popisywał się elokwencją i godnym literata szerokim zasobem słownictwa, ale okoliczności nie sprzyjały wykazywaniu się kreatywnym wysławianiem. Natomiast zatracony dotrzymywał sfinksowi i Aloisowi towarzystwa bez względu na to, czy powinien wyczekiwać ich po drugiej stronie Rzeki, czy też ktoś w ogóle sobie tego życzył.

Kershaw nie dostrzegał pomiędzy drzewami zielonkawych błysków. Nic nie płoszyło ptactwa dalej niż w pobliżu polnej drogi. Spomiędzy krzewów nie wybiegały zwierzęta, rzucając pod koła wyblakłej ciężarówki. Nic z tych rzeczy nie poprzedziło pojawienia się zatraconego za pojazdem. Kiedy już się jednak pojawił, powietrze znowu wypełniła jego upiorna woń.

Aloisa ścisnęło w piersi, gdy magia potwora przyniosła na podmuchu wiosennego wiatru obietnicę powolnej, brutalnej śmierci. Unicestwianie plasterek po plasterku.

Jad zawrzał oburzony, zacieśniając ucisk wokół jego serca. Choć może chciał tym samym chronić swojego nosiciela, przyprawił go o zbolały krzyk. Jego kości chrupały i trzaskały, trąc o siebie w nienaturalny sposób. Mięśnie mlaskały pod naporem rozprzęgającej się w nim materii. Żyły na obu przedramionach nabrzmiały, a spod skóry przebijały się błyski szkarłatu.

Potwór w dalszym ciągu otumaniał Aloisa, szepcząc na poziomie instynktu ofiary (czy też do samego jadu): „Jesteś mordercą, a mordercy nie umierają spokojnie". Wydawał się tak stwierdzać z własnego doświadczenia.

Promienie słońca przedzierające się przez korony drzew i migotanie czerwieni przed oczami tworzyły upiorny kolarz, który pozbawiał jego wzrok ostrości. Nieważne, ile razy Alois się przemógł, aby unieść rękę i przetrzeć nią oczy, płynęły z nich łzy.

Nawet nie wiedział, że płakał. Za to wyraźnie kuło go w piersi i z trudem czerpał każdy oddech. Prócz zaciśniętego gardła przeszkadzały mu w tym obolałe żebra. Drżały tak jak pozostałe – jakby współistnienie magii w jednym ciele było dla nich zbyt wielkim obciążeniem. Jad przyspieszał pęd przez ich wnętrza z każdym kolejnym wstrząsem podrzucającym ciężarówkę. Tylko dzięki temu Alois miał pewność, że sfinks wcisnął pedał gazu do podłogi i nie baczył już na nierówności zaniedbanej drogi.

Sfinks oczekiwał jednak zbyt wiele od technologii Północy.

Niebawem jedna część pobocza przestała przesłaniać pomarańczowe niebo. W zasadzie to przybierało kolor róż, ale dotyczyło to zaledwie wąskiej linii nad horyzontem. Była widoczna zaś dlatego, że las po jednej stronie pobocza przerzedził się. Pomiędzy czarnymi, smukłymi olsami rosły mniej rozłożyste rośliny, przesłaniając mokradła... Samej bestii to się jednak nie tyczyło.

Boże... Pomóż mi – pomyślał Alois, gdy ujrzał smukłą sylwetkę pędzącą równolegle do ciężarówki.

Zatracony okazał się bytem, któremu oddychanie powinno przyprawiać trudności, nie mówiąc o chodzeniu czy zabijaniu zmiennych. Tymczasem brak mięśni nie sprawiał, że monstrum nie unosiło swoich długich, patykowatych kończyn. Nie czyniło to grząskiego gruntu, małych krzaczków czy połamanych gałęzi żadną przeszkodą, aby pędzić przez olsowisko. Skóra opinająca kręgosłup wykluczała posiadanie wnętrzności, ale nie niezaspokojonego głodu. Za to za jego sprawą zatracony robił użytek z rzędu spiczastych zębów wyrastających bezpośrednio z kości wydłużonej czaszki i żuchwy.

Seria Noruk: Dziecię Nieba cz.IIOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz