Rozdział XVIII

17 3 0
                                    

A więc to tak rycerze w dawnych czasach świętowali zwycięstwa.

Alois czytał o biesiadach, marszach, śpiewach. Niezbyt namiętnie, ale wystarczająco, żeby mieć własne zdanie na ten temat. Szczególnie odnośnie przedstawienia bitew i zwycięskich parad w czasach Siedmiu Królestw. Zmęczenie? Nie dotykało heroicznych obrońców Północy. Wyrzuty sumienia czy trauma? Te mógł mieć jakiś parobek, ale nie rycerz. Imały się wybitnych: nie ważne czy zbrodniarzy, czy bohaterów. Istotne było wyłącznie to, że przeżyli i wciąż dzierżyli chorągwie swoich królestw, zbierając triumfy w czasie parady.

Czas rycerstwa jednak przeminął. Szczytem męstwa było pozostanie przyzwoitym. "Nie-zezwierzęcenie" jak to powiedział kiedyś Vangelis. Zaś ci, którzy trzymali się tego, po stoczonej bitwie leżeli z wątpliwościami czy jeszcze kiedyś wstaną.

Prawa ręka Aloisa pulsowała. Miał wrażenie, że przekroczył jakąś niewyraźną granicę. Czerwień – tak nazwał obecną w nim materię – rozchodziła się z blizn po całym ciele, znacząc swój szlak ciepłem. Choć pomimo to Alois drżał z zimna, a przed dreszczami chronił go jedynie koc naciągnięty pod samą szyję. Ani myślał się ruszyć, aby na to zaradzić.

Za to starał się zrozumieć, co szeptały osoby w sąsiednim pomieszczeniu. Damski głos należał niewątpliwie do pani Deve. Jej rozmówca może i wydawał się znajomy Aloisowi, ale przez poważny, czasami nawet cierpki ton nie mógł go rozpoznać.

– Więc co mu jest? – spytała żywiej gosposia. – Jak pan wie, niech gada! To ostatni moment, by coś zrobić!

Mężczyzna syknął uciszająco. Skrzypnięcie drzwi świadczyło, że zajrzał do pokoju Aloisa. Nie przymknął ich jednak z powrotem, gdy odwarknął:

– Powiem, ale jak chłopak się obudzi. Cokolwiek by mu nie było, nie służy mu zawracanie dupy.

– Komu by służyło – mruknęła głucho gosposia w zgodzie.

Nieznajomy żachnął się.

– Za to posłużyłby mu wyjazd na południe z dala od tego wykrochmalonego towarzystwa – zasugerował, ale nie dostał żadnej odpowiedzi. Dodał znowu gniewnie: – Rzecz w tym, że ten osioł za nic się stąd nie ruszy!

Alois przymknął oczy, gdy syknął, próbując podnieść. Ostatecznie okazało się to trudniejsze w realizacji niż wcześniej sądził.

– A dziwisz się mu pan? – skarciła go pani Deve. – Tu ma wszystko, na czym mu zależy...

– Z wyjątkiem życia – ciągnął w swoim tonie mężczyzna. Ostatecznie westchnął tylko, dodając: – A i tak popieram go całym sercem i skrzydłami.

Pani Deve zassała powietrze.

– Skrzydłami?! – szepnęła z przestrachem, na co nieznajomy zaśmiał się cicho.

Czerwona materia w ciele Aloisa zawirowała, gdy zmusił się usiąść i zdusić jęk, aby w dalszym ciągu przysłuchiwać rozmowie. Mimowolnie zauważył, że paznokcie lewej ręki już zupełnie przeobraziły się w pazury. Pytanie, czy także ten, kto ściągał mu rękawiczki, to zauważył.

Oczywiście, że zauważył. Przecież tego właśnie dotyczy ta rozmowa – pouczył siebie w myślach Alois.

– Nie zagłębiajmy się w szczegóły, pani Deve – poprosił pogodnie jej rozmówca. Klasnął w dłonie, gdy tłumaczył: – Mamy tyle syfu do ogarnięcia i jeszcze tego gagatka.

Alois zrozumiał wreszcie, czemu tak dobrze ich słyszał, jakby stali tuż przy drzwiach. Znajdował się w pokoju, który był połączony z jadalnią, w której gosposia i nieznajomy toczyli rozmowę. Kwestia niespotykanie czułego słuchu, pozwalającego śledzenie tego osobliwego dialogu, jeszcze nie zaniepokoiła Aloisa. Jedynie kierował swój wzrok na wąską wiązkę światła, która przemykała przez szczelinę w drzwiach, jakby to miało mu ułatwić wychwytywanie poszczególnych słów.

– A co my możemy zatem zrobić? – westchnęła kobieta. Wydawała się zmęczona, ale szybko to skryła pod narzuconą sobie stanowczością: – Poza tym, panie Dormhall, nie wiem, czy...

Mechanik nie pozwolił jej dokończyć, wstając z krzesła.

– Powinienem się w to mieszać? Wtryniać nos w nieswoje sprawy? Jakby pani tego nie nazwała, już się mnie nie pozbędziecie. Jestem w to zamieszany potąd, a nawet i bardziej! – Alois się zjeżył, kiedy dodał radośnie: – Więc lepiej dajcie sobie pomóc po dobroci, bo i tak znajdę dojście z innej strony.

Pani Deve westchnęła. Wtedy stało się jasne, że urok osobisty mechanika – a w zasadzie jego ośli upór – miał jednak wpływ na gosposię. Starsza kobieta, choć z wyraźnym oporem, ostatecznie westchnęła, kapitulując.

– No to co mam zrobić? – spytała zrezygnowana. – Pomalować mu paznokcie? Spiłować zęby?

– A bój się Vidy, kobieto! Z tym jest jak z koszeniem trawnika. Ciachnij ździebko, a wyrosną na jego miejsce dwa, dwa razy dłuższe!

Luigi zaczął krążyć po pokoju, już nie siląc na rozbawienie, choć sposób w jaki dobierał swoje słowa, mógł być mylący.

– Na dobry początek dla koteczka miska pełna mleczka. Najlepiej z czymś na sen, bo pewnie nie do końca rozumie ideę odpoczynku – zarządził mechanik.

Pani Deve zapewne kiwnęła głową. Nawet Alois zgodził się z Luigim! Nie miał najmniejszego zamiaru spać. Miał przecież za sobą bójkę z milicjantami! Spanie w momencie, kiedy szaraki mogły wtargnąć do domu w każdej chwili, było po prostu niemożliwe!

– Znam go trochę dłużej i muszę się z panem, niestety, zgodzić – przyznała gosposia spokojnym tonem.

Miarowy tupot towarzyszący krążeniu mechanika po pokoju ucichł gwałtownie. Alois zadrżał, jakby się nagle ochłodziło o kilka stopni. Czuł także różnicę pomiędzy tym, że dla jego ciała nic się w rzeczywistości nie zmieniło, a to jedynie materia zadygotała.

– Niestety? – spytał dociekliwie mechanik.

Pani Deve ze stęknięciem podniosła się z krzesła. Może i była rezolutną kobietą, ale jej wiek oraz urazy z okresu bezdomności czasami o sobie przypominały. Zabrzmiała za to nawet hardo, gdy wykonała kilka kroków, zapewne w stronę Luigiego.

– Powiem bez ogródek. Alois panu nie ufa, ale tak jak teraz każdemu. Jego przyjaciela z dzieciństwa zaszczuto jak mordercę i musiał uciekać. Sam się nie wygonił – zaznaczyła, nie pozwalając mechanikowi odpowiedzieć. On sam też nie wydawał się mieć coś w tej sprawie do dodania. – Doceniam, co pan zrobił dla niego. Jednak nie mogę zaprzeczyć, że nie wiem, kim pan jest. Wierzę, że nikim złym.

Pani Deve zawiesiła się na chwilę. Alois wyczekiwał, co jeszcze gosposia miała mechanikowi do powiedzenia. Kiedy jednak zdobyła się na to, zrobiła to z takim przekonaniem, że jej słowa jeszcze chwilę po tym odbijały się w myślach Kershawa.

– Ale jeśli to jest podstęp, by dobić tego biednego chłopaka jeszcze bardziej, – ściszyła głos złowróżbnie. – Znajdę sfinksa, który wkopie pana do samego piekła.

Mechanik chwilę nie reagował. Wznowił swój spacer po jadalni.

– Dobrze, będę mieć to na uwadze – szepnął życzliwie. Zaśmiał się, kiedy dodał żartobliwie: – Jeśli jednak mogę coś zasugerować, niech weźmie pani młodego sfinksa w pełni sił witalnych. Wie pani, żeby miał jakąś szansę.

Seria Noruk: Dziecię Nieba cz.IIOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz