Rozdział XXVIII

13 3 0
                                    

Luigi nie był skory podzielić się szczegółami swojego planu nawet, gdy nadeszła pora jego realizacji.

Alois był z tego powodu zarazem zły, jak i zaniepokojony. Wyczerpanie sprawiało jednak, że nie ośmielał się o nic pytać. Nie chciał, żeby Luigi się od niego odwrócił w tak newralgicznym momencie.

Gazety donosiły, iż ze względów bezpieczeństwa przy każdej drodze wyjazdowej milicjanci będą kontrolować obywateli. Alois już widział oczami wyobraźni, jak przewracali przejezdnych na drugą stronę, aby tylko dać do zrozumienia, że nic się przed nimi nie ukryje.

Bez względu na przyczynę tego zabiegu – uniemożliwiało jawny wyjazd. Jednostki mundurowych włóczyły się po całym mieście – tego wieczora przypominali plagę szczurów. Było ich więcej niż cywili, włazili w najbardziej zapuszczone dziury i zakłócali spokój.

Luigi najwyraźniej nie zakładał przemykania pod ich nosami jak cień, gdy zapełniał plecak konserwami, trybikami, książkami oraz innym hałaśliwym badziewiem. Co więcej, postanowił poprowadzić ich przez najtłoczniejszą dzielnicę w mieście.

Alois dziwił się, że jeszcze nogi nie odmówiły mu posłuszeństwa, gdy minął kolejny budynek użytku publicznego, który przekształcono w szpital polowy albo schronisko. Nie sposób stwierdzić. Nawet ludzie bez bandaży wydawali się chorzy. Pobladli, wręcz szarzy od trawiącego ich żalu, nawet nie tak bardzo różnili się od Aloisa.

Luigi szedł pomiędzy wozami z żywnością sprowadzoną z sąsiednich wsi dla ofiar pożaru. Grzechotał przy dobytkiem, jakby chciał tym samym podkreślić, że tylko tyle miał. Może była w tym jakaś metoda, bo jeszcze nikt nie zaczepił ani jego, ani Kershawa.

Alois bardzo ostrożnie przesunął palcem pomiędzy pasmami bandaża, które zasłaniały mu oko. Niewiele to pomogło, ale przynajmniej już widział cokolwiek po jednej stronie. Prędko schował rękę do kieszeni wyświechtanej marynarki. Może i obciął pazury, ale na ich ciemny kolor nie mógł nic poradzić.

– Przyśpiesz trochę – szepnął Luigi nerwowo.

Alois zacisnął usta w wąską linię, gdy rozejrzał się po okolicy. Kolejni milicjanci go minęli. Kilku nieszczęśników wybuchło płaczem, gdy ktoś dołączył do przodków z powodu oparzeń. Byli jednak też i tacy, co opierali się o ściany, jedynie badając wzrokiem mijanych ludzi. Choć nie robili niczego podejrzanego, budzili niepokój.

– Będziemy wtedy zwracać uwagę – szepnął Alois, mając na uwadze jednego mężczyznę, który może i nie wyglądał najlepiej, ale też nie był zdruzgotany.

Luigi spojrzał tam, gdzie on. Kiwnął lekko głową, jakby odhaczał punkt na liście sprawunków.

– Właśnie to mamy robić.

Mechanik poszedł, nim Alois zdołał jakkolwiek to skomentować. Nawet jak Kershaw zaczął powtarzać jego imię, brnął przed siebie.

– Wyjaśnienia potem, Ali! – zastrzegł Luigi, gdy nakierował go w wąską uliczkę pomiędzy budynkami.

Nie było szansy, żeby ktoś tam zachodził w innym celu niż ulżeniu pęcherzowi. Wiatr zawiewał tam spaliny, tworząc ciężką do stolerowania mieszankę odorów. Nieopodal rozległ się wrzask jakiegoś nieszczęśnika, który zwrócił uwagę znudzonego milicjanta.

Alois był zbyt przejęty ucieczką, żeby choćby pomyśleć o ruszeniu na pomoc. Nawet ciężar żałoby i postępującej choroby nie przytłaczał go w tamtej chwili tak bardzo. Czerwień także pozostawała czujna, ale nie uciążliwa. Wręcz współpracowała z młodzieńcem, gdy próbował przejrzeć przez ciemność albo utrzymać na nogach na śliskim podłożu. Szło mu to tak płynnie, że nawet się nad tym nie zastanawiał.

Seria Noruk: Dziecię Nieba cz.IIOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz