Rozdział 46

1.7K 96 10
                                    

~ Dylan ~

Około pierwszej po południu nasz samolot w końcu wylądował na prywatnym lotnisku George'a O'Connora w Las Vegas. Już myślałem, że w pewnym momencie zastrzelę Paul'a i Frank'a przez połowę drogi wzajemnie sobie kurwa dogryzali jakby mieli po 10 lat. Kurwa zaczynam żałować, że ich w ogóle poprosiłem o pomoc. Z Maxem, Aidenem i moimi sojusznikami z Rady bez problemu sami dalibyśmy sobie radę. Poza tym George też ma nam kogoś od siebie dać do pomocy.

- Witajcie. - Przywitał nas uśmiechnięty George. - W końcu dzisiaj mamy ten dzień. Nie będę ukrywał swojego szczęścia z tego powodu.

Taaa szczęśliwy jest, ponieważ sam nie będzie praktycznie tracił swoich ludzi. Całej Radzie Nevady jest na rękę, że to my go zapierdolimy. No, bo w końcu jakby to wyglądało jakby to oni zabili swojego niby sojusznika.

- Witaj George.

Wszyscy się z nim przywitali i ruszyliśmy do jego domu, gdzie mamy omówić ostatecznie plan działania. Wszystko musi być dopięte na ostatni guzik, bo musimy wszyscy wrócić do Los Angeles. W trakcie drogi tutaj postanowiłem, że będę myślał pozytywnie. O Gabby nie muszę się martwić, bo jest bezpieczna z Rodrigo. Zabiję Henryego i będziemy w końcu szczęśliwi. Ojciec przez cały ten miesiąc siedział cicho więc liczę, że tak w dalszym ciągu pozostanie.

Kiedy już byliśmy na miejscu George zaprowadził nas do swojego gabinetu, w którym znajdował się ogromny stół, jak w sali konferencyjnej. Wszyscy usiedli i jeden z jego ludzi zaczął wyświetlać zdjęcia z środka kasyna.

- Podgląd mamy na żywo więc w tym momencie tak się ma sytuacja w kasynie. Najlepiej byłoby uderzyć za dwie godziny. Kasyno zostaje wtedy zamknięte na cztery godziny. - Zwrócił się do nas George.

Tego nam wcześniej nie powiedział. To by nam ułatwiło sprawę, bo nie byłoby klientów.

- Mogłeś nam o tym powiedzieć wcześniej. - Powiedziałem lekko zirytowany.

- Myślałem, że to jest oczywiste.

Ech kurwa, jak widać nie jest... Nie prowadzę kasyna więc skąd to miałem niby wiedzieć? Zresztą żaden z nas nie wpadł na to.

- Spokojnie Dylan. Tym lepiej dla nas, że nie będzie tam zwykłych ludzi. - Uspokajał mnie Maxwell.

- Niby tak, ale moglibyśmy wtedy trochę inaczej ułożyć nasz plan.

- Mamy dwie godziny więc na spokojnie wszystko omówimy na nowo. George, a jak wygląda sytuacja na dachu? - Zapytał się go Aiden.

- Cole zostawił tam trzech ludzi. Większość z jego ochrony pilnuje jego apartamentu.

Chyba jednak spodziewa się naszego przybycia. Raczej nie zbierałby swoich wszystkich sił do ochrony apartamentu. Mam tylko kurwa mać nadzieję, że mój ojciec ich nie uprzedził. W końcu ja dla niego nic nie znaczę więc dlaczego, by nie miał mnie jeszcze w ten sposób zdradzić? Robi to na okrągło więc jeszcze jedna zdrada ani jemu nie robi różnicy, ani mnie już to nie zdziwi.

- W takim razie wydaje mi się, że ktoś jeszcze powinien wejść górą. Sami w trójkę nie dacie sobie rady Dylan. - Zwrócił się do mnie Greg.

- Może z nami lecieć maksymalnie jeszcze jedna osoba. Na więcej nie ma miejsca w helikopterze.

- Ja z wami pójdę. - Zgłosił się Maxwell.

No fajnie trzech Bossów z trzech Stanów. Zaczyna się robić ciekawie.

- No to mam towarzystwo. - Zaśmiał się Ethan Wright, który jest członkiem Wielkiej Czwórki Nowego Jorku.

- Najlepsze kurwa. Hahaha - Zawtórował mu Maxwell.

Na zawsze moja Sapphire (American Mafia Story Vol. 2) (18+) ✔️Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz