Tu i teraz

170 16 8
                                    

Chaos. To jedyne co pamiętał Aizawa. Po wybiegnięciu z ciałem Misaki na rękach, wszędzie panował chaos. Nie do końca pamiętał jak się przedarł przez kultystów i wybiegł z posiadłości. Wszystko działo się tak szybko. Pewnie zawdzięczał sporo innym bohaterom, którzy pilnowali jego tyłów. Byli daleko poza miastem, nie było czasu, nie mieli jak dostać się do szpitala.

‒ Hawks! ‒ oddał mu swoją ukochaną. ‒ Musisz ją zabrać do szpitala, szybko. To ostatnia nadzieja.

‒ Nie zawiodę, uratuję ją.

Obiecał, że zawsze ją złapie, że przy nim nic jej się nie stanie i musiał słowa dotrzymać. Chociaż z Aizawą już założyli najgorsze, nie chcieli tracić nadziei, chcieli wierzyć, że lekarze zdołają przywrócić życie Misaki.

Z dziewczyną w ramionach nie mógł się aż tak rozpędzić, ale dawał z siebie wszystko, aby tylko dotrzeć do szpitala. Powstrzymywał napływające łzy za każdym razem jak tylko patrzył na jej ciało, na jej spokojną twarz, która wydawała się być pogrążona w zwykłym śnie. Błagał wszystkich znanych mu bogów, aby jej mu nie odbierali. Był w stanie pogodzić, że wybrała innego, że nigdy nie będzie mu tak bliska jak chciał, ale nie pogodzi się jeśli jej w ogóle nie będzie.

Aizawa wsiadł do auta. Tutaj nie było już nic po nim, Dabi z rozwaloną twarzą leżał w piwnicy i pewnie Edeavour w tym momencie go zbierał do więzienia. Istota idealna pozostała tylko kupą spalonego mięcha, a kultyści jeden z drugim skutecznie padali. Misja zakończona sukcesem i nie było powodu, aby się tam plątał, kiedy mógł pędzić do szpitala.

Jechał jak pirat drogowy i pewnie gdyby nie specjalne oznaczenia na aucie, już dawno policja zgarnęłaby go i wlepiła mandat o ile tylko na tym by się skończyło. Ściskał kierownicę tak mocno, że kostki mu zbielały, zaciskał zęby, aby tylko łzy nie zaczęły płynąc po policzkach i rozmazywać mu obraz. Musiał w jednym kawałku dotrzeć do Misaki.

Wpadł do szpitala o mało przy tym nie zabijając przechodzącej pielęgniarki. Dopadł do Hawksa, który łaził po ścianach, nie mogąc znaleźć dla siebie miejsca.

‒ Co z nią?! Mówili coś!?

‒ Lekarze ją operują, ale ‒ odwrócił od niego wzrok ‒ kazali się modlić, bo to będzie cud, jeśli przeżyje.

*** 

Aizawa zacisnął krawat pod szyją i narzucił na siebie marynarkę. Ostatni raz przejrzał się w lustrze, dzisiaj wielki dzień.

Wyjął z wazonu bukiet słoneczników. Misaki je kochała, to były jej ulubione kwiaty, uważała je za takie szczęśliwe i pełne życia. Żałował że wcześniej jej nie dawał kwiatów. Chciałby zobaczyć jej uśmiech, kiedy wręczał jej piękne słoneczniki.

‒ Gotowy? ‒ Mic poklepał go po ramieniu.

‒ Nie ‒ przyznał szczerze ‒ chyba nie dam rady.

‒ Jesteś silny, a ja będę obok!

Wsparcie przyjaciela było dla niego nieocenione. Pewnie gdyby nie Hizashi to już dawno zamknąłby się w sypialni i nie wychodził, póki żołądek przestałby mu się wywijać na wszystkie strony. Miał wrażenie, że za chwilę zwymiotuje, a ręce miał już całe mokre od potu. Nie podejrzewał, że to będzie dla niego tak trudne.

‒ Wszyscy gotowi ‒ elegancki garnitur nie pasował do Hawksa, ale idealnie pasował na uroczystość. ‒ Idziesz? Pora zaczynać.

Aizawa ostatni raz spojrzał na siebie w lustrze. Teraz albo nigdy. Cała trójka wyszła z pokoju i przeszła przez korytarz. Z każdym krokiem serce Aizawy biło coraz mocniej i był pewien, że wszyscy słyszeli jak waliło. Zatrzymali się przed ciężkimi, drewnianymi drzwiami. Przełknął ciężko ślinę.

Wielka sala, pięknie ozdobiona, była wypełniona gośćmi. Wszystkie oczy zwróciły się na niego, nie cierpiał być w centrum uwagi. Przeszedł wzdłuż ławek, zobaczył matkę Misaki, która zalewała się łzami, chociaż uroczystość jeszcze się nie zaczęła.

Miał miękkie nogi, ledwo stał i miał wrażenie, że Mic za chwilę będzie musiał go podtrzymywać, aby nie upadł. W sali zapadła zupełna cisza, aby po chwili rozległo się granie kościelnych organ. Drzwi do sali ponownie się otworzyły, a wszyscy zwrócili wzrok ku im.

Misaki w białej sukni szła z pełną gracją w asyście swojego ojca. Aizawa wyciągnął do niej dłoń i przejął od ojca, podał jej bukiet słoneczników.

Nie mógł uwierzyć, że to się działo, a jeszcze zaledwie kilka tygodni temu prawie opłakiwał jej śmierć. Dokładnie pamiętał jak klęczał zapłakany przy jej łóżku. Teraz wszystko wydawało się być tak odległe. Byli tylko oni, tu i teraz.

‒ Pięknie wyglądasz ‒ ucałował jej dłoń.

***

‒ Przepraszam, tak bardzo cię przepraszam! ‒ Aizawa płakał na kolanach przy łóżku Misaki.

‒ Oboje się uspokójcie! ‒ podniosła głos na niego i Hawksa, który płakał obok. ‒ Zachowujecie się jakbym miała umrzeć.

Oboje na siebie spojrzeli. Naprawdę nie wiedziała, dlaczego tak się zachowywali? Przecież była prawie martwa, trzymali jej sztywne ciało i tylko cudem udało im się ją na czas przetransportować do szpitala. Gdyby tylko Dabi pchnął ją ostrzem kilka milimetrów dalej, mieli by trupa na miejscu.

Misaki za to niczego takiego nie pamiętała. Jej mózg zakodował, że z przemęczenia organizmu podczas unieruchomienia istoty idealnej po prostu zemdlała. 

‒ Przecież Dabi ‒ Hawks pociągnął nosem ‒ wbił w ciebie sztylet po samą rękojeść.

‒ Dźgnął mnie? ‒ nie potrafiła przywołać wspomnienia, kiedy sztylet dosięgnął jej ciała.

‒ Wykrwawiałaś się ‒ Aizawa nadal przy niej klęczał ‒ już pogrzeb mieliśmy ci wyprawiać! Lekarze nie dawali ci szans.

‒ I naprawdę we mnie nie wierzyliście? ‒ zaśmiała się. ‒ Shouta, przecież obiecałam ci ‒ ujęła jego twarz w dłonie ‒ obiecałam, że nie dam się zabić.

Chciała tym dodać im otuchy i poprawić nastroje, bo odkąd wstała, widziała ich zapłakanych. Jej słowa, jednak nie pomogły. Obydwoje zalali się jeszcze większą ilością łez i rzucili się jej na szyję. Na chwilę nie mogła oddychać. Nawet nie zareagowała jak nazwała go po imieniu. Nic nie powiedział! Musiała ich naprawdę nieźle nastraszyć.

‒ Chłopcy ‒ poklepała ich po głowach ‒ zabieracie mi tlen!

Odsunęli się od niej przywracając swobodne oddychanie. Uśmiechnęła się do nich. Było po wszystkim. Zapanował w końcu spokój i nawet nie pamiętała najgorszych chwil. Czego nie mogła powiedzieć o nich. Mogła sobie tylko wyobrażać jak się bali i co przeżywali widząc ją z dziurą w brzuchu.

Zza chmur wyszło słońce i wpadło do jej pokoju. Nawet pogoda podzielała jej nastrój. Mroczne czasy już za nimi, sekta rozbita, Dabi ledwo żywy gnił w więzieniu, a istota idealna nawet nie dostrzegła światła dnia. Z czystym sumieniem mogli przyznać, że odnieśli ogromny sukces.

Wszystko skończyło się dobrze.

                                                                     KONIEC.

No i mamy oficjalny koniec przygód Misaki! Dziękuję, że dotarłeś do tego momentu, drogi czytelniku. Cieszę się, że postanowiliście ze mną śledzić poczynania mojej bohaterki. Mam nadzieję, że was nie zawiodłam i umiliłam czas swoją twórczością. To koniec Shards of Pain, ale nie martwcie się, po głowie chodzi mi pewien pomysł i kto wie... Może niedługo rozpocznie się nowa, niezwykła przygoda. Hehe ;)

Dziękuję za każdy oddany głos i komentarz, dziękuję, że tak ciepło przyjęliście moją książkę. Szczerze, w pewnym momencie nie miałam zamiaru doprowadzić jej do końca, ale dzięki waszemu wsparciu widziała, że jest sens! To dzięki wam postawiłam  ostatnią kropkę. 

Dziękuję. 

Shards of painOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz