6. ten, który się różni

113 32 93
                                    

- Przepraszam – szepnął Harry. Louis spojrzał na niego zaskoczony. Cisza wokół nich trwała na tyle długo, że cichy głos zdawał się obcy. – Nie pomyślałem o tym, że... że możesz nie mieć możliwości, by to robić. Przepraszam.

- Książęta przepraszają? – chłopak zaśmiał się pod nosem, starając się pozbyć cienia smutku ze swojego tonu. Wiedział, że jego marzenie jest niedoścignione i pogodził się z tym lata temu, jednak gdzieś na dnie serca zawsze tliła się w nim maleńka iskierka, że jednak kiedyś będzie mógł grać. Grać dla siebie, dla swojej miłości i dla swojej rodziny.

- Nie jestem księciem – wywrócił oczami. – Nie mów tak.

- Wyglądasz trochę jak książę – Louis wzruszył ramionami, a Harry prychnął. – Naprawdę! Książę z bajki – puścił mu oczko.

Chłopak zastygł z niewielkim uśmiechem na ustach. Nie był pewien, czy wiedział, jak powinien się zachować. Niby przeżył setki godzin nauki etykiety i czytania wielkiej księgi zasad savoir vivre'u, ale teraz nie wiedział, co było odpowiednie. Louis zdawał się być chłopakiem, przed którym Harry nie musiał używać męczących zwrotów i tytułów, co bardzo mu się podobało. Jednocześnie szatyn był przyjazny, i nieważne, jak źle to brzmiało, Styles nieczęsto rozmawiał z kimś, kto był dla niego zwyczajnie miły. Przez większość czasu było to niesmaczne uniżanie się przed nim i jego rodziną, która widocznie lubiła, gdy ktoś płaszczył się przed nimi i całował ich po rękach.

Harry nie był tego zwolennikiem.

- Wolałbym być kimś zwykłym – powiedział w końcu. Jego ramiona były spięte, i choć siedział wyprostowany, miał ochotę zwinąć się w kłębek.

- Nie chłopcem z pałacu? – Louis zapytał, zerkając na chłopaka z dołu. W jego oczach czaił się ból. Wyglądał jak jego najmłodsze siostry, gdy ich ojciec znów musiał wypływać na wiele tygodni.

- Nie. Nie z pałacu – westchnął.

Harry, kiedy był jeszcze dzieckiem, które nie znało świata poza wysokim żywopłotem pięknego ogrodu swojego wielkiego wówczas pałacu, nie miał na co narzekać. Całe dnie spędzał u boku guwernantki, która mówiła do niego zbyt często po francusku, a on głośno się z tego śmiał. Uczył się czytać i pisać, jednak dużo czasu poświęcał zabawie – biegał korytarzami posiadłości, chowając się za długimi zasłonami, bawił się z Gemmą w ogrodzie, zrywając dla niej kwiatki, i słuchał, jak ich matka czytała im Baśnie braci Grimm lub sama wymyślała zabawne lub mroczne historyjki. I Harry to kochał. Uśmiech nie schodził z jego ust, a śmiech niósł się po całym domu. Mama całowała go w czoło, a tata czochrał krótkie włosy i wiwatował, gdy mały chłopiec bawił się w rycerza, wymachując patykiem i broniąc swojej siostry przed wymyślonymi zjawami.

Później dorósł.

Obowiązków przybywało mu z każdym dniem. Więcej nauki, więcej zasad, sztywniejsze normy. Harry nagle przestał biegać wzdłuż długich korytarzy, nie spędzał poranków w ogródku razem z Gemmą, nie udawał, że patyk jest szablą w jego dłoniach... Nie dostawał też pocałunków w czoło, a jego loki były jedynie powodem do krzywych spojrzeń ojczyma, który nalegał, by chłopak ściął je i zastąpił bardziej męską fryzurą.

Gdy poznał świat za bramą własnego dworu, poczuł, jakby całe życie ktoś go okłamywał. Nagle zrozumiał, że wszystkie opowieści o rozbójnikach czających się za każdym rogiem, o złych kobietach z zatrutymi przekąskami, o wygłodniałych zwierzętach rzucających się na każdego przechodnia, o szerzącej się na każdym kroku zarazie, i o panującym wśród mieszkańców ubóstwie, tak naprawdę nie były do końca prawdą. Harry wiedział, że niektórym ludziom wiodło się gorzej, a innym lepiej, ale gdy zobaczył Londyn na własne oczy, coś zakłuło go w sercu. Cały jego światopogląd runął w kilka sekund, a on przestał wierzyć matce we wszystko, co mu mówiła. Oddalił się od rodziców, nie chcąc, by dalej go okłamywali. Winił ich za to, że tak bardzo bał się świata i był zamknięty w bańce swoich własnych, zakłamanych przekonań.

The tune of life || Larry StylinsonOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz