Harry nie umiał przełknąć nawet najmniejszej ilości swojej czarnej kawy.
Siedział na rodzinnym śniadaniu. Gemma obok niego, a matka z ojcem po przeciwnych stronach stołu, oddzielając się od siebie wysokimi misami i dzbankami z sokiem, kawą i herbatą. Biały obrus, ręcznie wyszywane serwetki, błyszczące sztućce i zdobiona zastawa. Krzątające się wokół pokojówki i ta cisza.
Ciężka, niekomfortowa cisza.
Odkąd Harry zjawił się przy stole, ciesząc się chwilą, gdy Rosalie poinformowała go o wspólnym śniadaniu z rodzicami i siostrą, nikt nie wypowiedział ani słowa. Jedynie on grzecznie kiwnął głową do ojca, cmoknął wierzch dłoni matki i policzek Gemmy. Szepnął ciche „dziękuję" do pokojówki, która nalała mu kawy do filiżanki, a później zamilkł.
W wielkiej sali, w której oprócz długiego stołu i kilku miękkich foteli, znajdował się tylko kominek, przy którym Styles lubił bawić się, gdy był młodszy, a matka jeszcze poświęcała mu uwagę. Wylegiwał się w blasku ognia, ogrzewając stopy i dłonie, słuchając opowieści o upiorach z lasu, niebezpiecznych przestępcach i pięknych księżniczkach. Lubił to miejsce. Sprawiało, że stawał się sentymentalny.
Jednak pustka, którą czuł, przeważała nad wszystkimi jego emocjami. Tylko raz uniósł kącik ust w górę, gdy Gemma zerknęła na niego z dołu, patrząc się z czymś, za czym tęsknił, gdy wpatrywał się w oczy matki. Jednak szybko zmarkotniał, wiedząc, że to ich ostatnie wspólne śniadanie. Wiedział, że to był dzień, w którym jego siostra wyjedzie, by zamieszkać ze swoim przyszłym mężem. Jeszcze nikt nie wyznaczył daty ślubu, ale to cieszyło Harrego, który bał się, że jego wesele będzie pierwsze, wydarzy się najpierw tylko po to, by pokazać ludziom, że hrabiostwo radzi sobie tak doskonale.
Dlatego chyba wolał ciszę, choć wewnętrznie chciało mu się płakać.
W takich chwilach wracał myślami do małego domku na obrzeżach miasta. Wyobrażał sobie troskliwe spojrzenie Jay, jej ciepłego całusa, którego pozostawiła na jego czole, gdy ostatnio się żegnali, i sarkastyczne przepychanki z Louisem, który oddałby życie za to, by jego mamie żyło się lepiej. Myślał o jego siostrach – tak różnych, a jednocześnie takich samych. O małych dziewczynkach, które nazywały go księciem, i o dwóch starszych nastolatkach, które szeroko się do niego uśmiechały i kochały, gdy z nimi rozmawiał, szczególnie wtedy, gdy mówili o książkach.
Ale najbardziej lubił myśleć o Louisie. Louisie, który przez ten czas stał się jego definicją domu. Był troskliwy i dobry. Harry czuł się przy nim bezpiecznie. Stawał się szczęśliwszy, gdy tylko o nim myślał, a kiedy się spotykali, wszelkie troski znikały gdzieś daleko, pozwalając, by Styles utonął w oceanie zamkniętym w Louisowych tęczówkach.
- Harry – mruknęła Gemma, trącając go łokciem. Brunet zamrugał kilka razy, otrząsając się z przyjemnego snu na jawie.
- Hm?
- Chciałam się z tobą pożegnać – westchnęła, a Styles dopiero wtedy zauważył, że jego rodzice zniknęli za drzwiami. Nie zdziwił się, że odeszli bez słowa. – Dziś wyjeżdżam...
- Wiem – odparł. Jego nieruszone śniadanie stygło przed nim na talerzu. Jedynie na wpół pusta filiżanka kawy świadczyła o tym, że ktoś siedział na tym miejscu.
- Dasz sobie tu radę, prawda? Jesteś już dużym chłopcem – uśmiechnęła się, a Harry dostrzegł łzy w jej oczach. Nie chciał, by płakała. Wiedział, że nie zniósłby tego dobrze.
- Jakoś muszę – szepnął, zagryzając wnętrze policzka. – Nie chcę, żebyś mnie zostawiała...
- Nie zostawiam cię, Harry. To nie tak...
CZYTASZ
The tune of life || Larry Stylinson
FanfictionGraj, by kochać. Kochaj, by grać. Czyli historia o tym, jak dwóch młodych chłopców zatraciło się w uczuciu, gubiąc to, co stawało się ich rzeczywistością. #1 play #1 piano #2 passion #2 XIX