47. ten ostatni

46 19 19
                                    

Pusta buteleczka stała na lakierowanym drewnie. Trochę psuła to, jak wyglądało teraz pianino, ale Harry nie miał siły się tym przejmować. Ten ostatni raz po prostu grał. Jej zawartość wypił szybko i pewnie, odkładając szkło gdzieś obok małego portretu swojego ukochanego narzeczonego. Tego samego szkicu, który Harry stworzył jeszcze za życia Louisa, udając przez samym sobą, że nie wiedział, jak bardzo go kochał.

Teraz wpatrywał się w ołówkową twarz i szlochał. Po jego zaczerwienionych policzkach płynęły gorące łzy. Trochę tęsknoty, trochę żalu. Tak bardzo go kocham, szeptał. Wbijał palce w białe i czarne klawisze. Coraz słabiej i słabiej.

Czuj, jak jego ciało wiotczało. Wolniej oddychał, mniej płakał. Tylko ucisk w sercu nie zelżał. Nawet gdy słabym palcem dotknął swojej szyi, że smutkiem odnajdując na niej puls, ten wciąż był szybki, żywy. Serce nadal biło jak oszalałe.

Odnalezienie trucizny w tych czasach nie było trudne. Niemal w każdej aptece sprzedawali środki tak silne, że kilkanaście ich kropel zabiłoby konia. Harry nie chciał ryzykować. Wypił wszystko jednym haustem.

Minął kwadrans. Dreszcze i zimne poty oblewały jego ciało. Majaczył, widząc podchodzącego do niego Louisa. Myślał, że umarł, gdy poczuł coś na kształt pocałunku na swoim wilgotnym czole.

Ale zmarł dopiero godzinę później, opadając ciałem na klawisze pianina. Jego pierś wciąż je wciskała, a po pokoju jeszcze przez długi czas rozchodził się cichnący dźwięk przypadkowych nut.

Zanim odszedł, grał, grał i grał, bo w życiu nie miał już nic, co mógłby kochać.

The tune of life || Larry StylinsonOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz