26. ten w bibliotece

67 25 158
                                    

Gdy wracali do stajni, a Księżna Gaja kroczyła rytmicznie pośród wysokich traw, zaczynało zmierzchać. Niebo robiło się szare, zachodząc z wolna mrokiem nocy. Gdyby spojrzeli w górę, między chmurami mogliby dostrzec pojedyncze gwiazdy. W oddali widzieli światła okalające dwór Stylesów – rozświetlone okna, dwie wiszące lampy na wysokich belach drewnianej bramy, jedna latarnia nad głównym wejściem do posiadłości.

Harry nie bał się zmroku tamtego wieczora. Przytulał się do pleców Louisa, trzymając leniwie lejce, choć wiedział, że chłopak sam poradziłby sobie z poprowadzeniem Księżnej Gai do domu. Czasem nawet przymykał powieki, opierając policzek na tyle głowy Louisa. Gdyby był sam, pędziłby na złamanie karku, by schować się w swojej sypialni przed nadejściem mroku. Teraz miał czas i niemal ochotę, by ciemność rozciągnęła się wokół ich ciał.

Do stajni dotarli kilka minut później. John i James siedzieli na ziemi, grając w karty i popijając cydr z jednej butelki. Byli roześmiani i brudni w błocie. Louis uśmiechnął się na ich widok. – Oi, oi! – zawołał, machając dłonią do chłopaków.

Harry zachichotał za jego plecami, rzucając blondynom tylko krótkie spojrzenie, gdy krzyknęli coś niezrozumiałego na przywitanie. Zeskoczył z grzbietu Księżnej Gai, otrzepując spodnie z niewidzialnych pyłków kurzu. Wyszczerzył się do Louisa i wyciągnął dłoń w jego kierunku.

- Okej, okej – zaśmiał się, stawiając nogi na ziemi z większą gracją, niż zrobił to za pierwszym razem. – Dziękuję. To nie było aż tak skomplikowane.

- Przyzwyczajaj się – rzucił John, pociągając łyk cydru z butelki, zanim podał ją bratu. – Coś mi mówi, że będziesz tu częstym gościem – dodał. James skinął głową, również pijąc i uśmiechając się zuchwale.

- Może... – Harry wzruszył ze śmiechem ramionami, odprowadzając klacz do głębokiej misy z wodą.

Louis pokręcił z rozczuleniem głową. Wcale nie byłby zawiedziony, gdyby Harry raz czy dwa zabrał go na taką przejażdżkę. Lubił być blisko niego. Każde spędzanie czasu w towarzystwie młodego hrabi dostarczało mu wiele radości i spokoju, który wpływał do jego serca wraz z uczuciem ciepła, które niemal go od siebie uzależniło.

Podszedł do Harrego i złapał go za ramię. – Dziękuję. – Uśmiech szarpnął kącikami jego ust. Gdy upewnił się, że bliźniacy byli wciąż pochłonięci grą w pokera, cmoknął delikatnie policzek bruneta. Uśmiechnął się szerzej, dostrzegając czyste szczęście w jego oczach.

- Podziękujesz przy herbacie. – Hrabia puścił mu oczko i pociągnął w stronę okna do swojej sypialni. Pożegnali się z Johnem i Jamesem tylko krótkim „dobranoc", prawie biegnąc przez ciemny ogród. Harry poczuł ciarki strachu na plecach, kiedy przechodzili między wysokimi drzewami i nieoświetlonymi ścieżkami, ale dłoń Louisa, która zacisnęła się wokół jego palców, dodawała mu pewności siebie. Miał nawet ochotę przyciągnąć chłopaka do żarliwego pocałunku, ale postanowił zrobić to dopiero w jego własnej sypialni; w bezpiecznej, rozświetlonej oliwną lampą, cichej sypialni.

Louis pchnął okno i podał Harremu dłoń, kiedy ten wspinał się na niewysoki parapet. Możliwe, że zerknął na jego pośladki w tych bardzo, bardzo ciasnych dżinsach, ale tego nikt nie musiał wiedzieć. Szczególnie że młody hrabia nie czekał ani chwili, całując usta Louisa z wielką zachłannością i czymś, co smakowało jak tęsknota, choć całowali się zaledwie dwa kwadranse wcześniej.

- Będziesz dziś grał? – Louis zapytał przyciszonym głosem. Jego ramiona wciąż oplatały ciało Harrego, a ich nosy niemal się stykały. – Dla mnie?

- Jeśli tylko chcesz – odparł, uśmiechając się tak szeroko, że rozbolały go policzki. – Jednak chciałbym ci pokazać jedno z moich ulubionych miejsc...

The tune of life || Larry StylinsonOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz