37. ten, którego trzeba się pozbyć

78 23 122
                                    

Nie chcieli wracać do Anglii. Harry czuł ścisk w żołądku, gdy pakował swoje torby, które Louis chwilę później zaniósł do ich dorożki. Mieli wyjechać o świcie. Śnieg gęsto padał z nieba, a szron malował na szybach lodowe kwiaty.

Gemma przyszła do brata kwadrans po kolacji. Owinięta szlafrokiem, w ciepłych kapciach i związanych w niskiego koka włosach. Na ustach miała lekki uśmiech, choć jej twarz wyglądała na zmęczoną. Harry zamknął ją w ciasnym uścisku, zanim przekroczyła próg komnaty.

- Będę tęsknił – szepnął, wzdychając w siostrzane ramię. Kobieta pogładziła jego plecy. – Wolałem słuchać twoich głupich żartów i mieć cię na miejscu.

Pocałunek zostawiony na jego czole dotarł głęboko do jego serca. Znów poczuł, jakby cząstka jego ciała odrywała się i znikała. Jakby już nie był tym samym Harrym; nie tym szczęśliwym i pełnym nadziei. Choć wiedział, że nie był już całkiem sam, bał się, że to uczucie powróci, zamykając go w swojej złotej klatce.

- Przyjadę niedługo... wiesz, z powodu...

- Tak - przerwał jej, uśmiechają się bez humoru. Kiwnął głową i mocniej ją przytulił. - Jesteś chyba jedynym powodem, dla którego chcę przeżyć ten dzień.

- A Louis?

- Nie wiem, czy Louis go przeżyje.

Gemma tylko pokiwała głową i westchnęła w uścisku. Rozumiała. Rozumiała go bardziej, niż chciałaby rozumieć. Może bolałoby mniej, gdyby się nie interesowała, gdyby była tak chłodna jak Anne Styles. Może nie wiedziałaby, czym jest miłość, gdyby nie spojrzała w oczy swojego brata, dostrzegając w nich to coś; jakieś obce szczęście pojawiające się na wspomnienie tak dobrze znanego imienia...

Pocałowała jego czoło po raz kolejny, gdy się odsuwał. - Śpij dobrze, braciszku.

- Ty też, siostrzyczko. Kocham cię.

- Też cię kocham, Harry - uśmiechnęła się. Szczerze, ze zmarszczkami wokół jej oczu i ust. - Napisz list, jak tylko dotrzesz do domu.

- Oczywiście. - Styles wyprostował plecy i zasalutował. Nie chciał znów płakać.

Gemma pokręciła z uśmiechem głową. - Do zobaczenia, hrabio Styles - dygnęła.

- Do zobaczenia, markizo Queensberry - cmoknął wierzch jej dłoni. Gemma wyszła. Po policzku Harrego spłynęła tak bardzo niechciana łza.

Położył się w łóżku z pustką zakopaną gdzieś w sercu. Póki nie zobaczył swojej siostry w ślubnej sukni, z uśmiechem na ustach i bukietem kwiatów w dłoniach, nie próbował przyjmować do siebie, że za kilka tygodni, gdy zimna stanie się mroźna i sroga, to on stanie na kobiercu, przysięgając miłość i wierność małżeńską komuś, kto nigdy nie mieszkał w jego sercu.

W sercu, które od dawna biło już tylko w rytmie Louisa - jego wiecznego narzeczonego, którego nigdy nie poślubi. Mężczyzny, któremu ofiarował całego siebie, i który oddał mu tyle samo, po prostu go kochając. Chłopca, który dalej był gdzieś tam w środku, budząc się wraz z iskrami, które skakały w jasnych oczach Louisa Tomlinsona.

Harry zasnął, zanim ciepłe ramię i miękki buziak otuliły go między prześcieradłami.

***

Anne Styles była zimną suką.

Harry powiedział to głośno i bez lęku na swoim języku, kiedy Jay pytała ich o wrażenia z wyjazdu.

- Oh, kochanie, mówiłam to - westchnęła ze śmiechem, poprawiając matczynym gestem jego włosy. Harry uśmiechnął się czule. - Nie powinieneś się tym wcale przejmować. To ona prędzej czy później poczuje swój własny chłód, a wtedy nie wiem, kto zechce ją ponownie ogrzać.

The tune of life || Larry StylinsonOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz