Harry cholernie długo nie mógł zasnąć, choć alkohol sprawił, że jego powieki same się zamykały. W głowie jednak dalej mu się kręciło – trochę przez ilość wypitych kieliszków, a trochę przez pocałunek Louisa. To jego uśmiech pojawiał się w głowie Stylesa, gdy tylko przymykał oczy, próbując zasnąć i nie myśleć o tym, że uciekł w gniewie z domu, w którym znów musiał się pojawić. To uśmiech Louisa sprawiał, że Harry był szczęśliwy.
Wstał więc z łóżka, by sięgnąć po kawałek pergaminu leżącego na komodzie. Usiadł na podłodze, gryząc końcówkę swojego wiecznego pióra. Nie potrafił zebrać myśli. Obrazy w jego głowie nie składały się na żadne słowa. Nie widział przed sobą liter – widział jedynie piękny, szeroki i szczery uśmiech Louisa Tomlinsona, który na dobre wprowadził się do jego serca.
Napisał proste „Mój Louis”, szczerząc się głupio do pergaminu i resztki atramentu, który odbił się na jego kciuku. Westchnął szczęśliwie, czytając te dwa słowa w kółko i w kółko, zanim karuzela w jego głowie nie zwolniła, a on postanowił wrócić do łóżka, by nie spać na zimnej podłodze gdzieś w kącie swojego pustego pokoju.
Zasnął szczęśliwszy niż kiedykolwiek wcześniej, ponieważ tego dnia był tym, który pocałował Louisa.
***
Sir Hallward był zły.
Harry chciał pokusić się o nazwanie go wściekłym, gdy wszedł do jego pokoju i trzasnął ciężkimi drzwiami. Jego brwi łączyły się na czole, ramiona były spięte i splątane na piersi, a usta zaciśnięte w cienką linię. Stylesowi wydawało się, że pod jego oczami widniały ciemne kręgi, jakby nie spał całą noc, mocno się o coś martwiąc.
A później zagryzł wnętrze policzka, rozumiejąc, że to była jego wina.
- Nie spodziewałem się tego po tobie. - Sir Hallward zgrzytnął zębami. Wciąż stał naprzeciwko Harrego, z groźną miną i złością palącą się w jego ciemnych oczach. – Nigdy nie miałem cię za nierozsądnego chłopca. Lepiej, żebyś umiał wytłumaczyć mi, co w ciebie wstąpiło.
Stylesa bolała głowa. Od świtu leżał na plecach, nie mogąc nawet przełknąć śniadania, które w milczeniu Rosalie postawiła na etażerce. Czuł się winny nastrojowi, jaki zapanował wśród ludzi, którzy się o niego martwili. Pocieszało go jedynie to, że matka i ojciec o niczym się nie dowiedzieli – był pewien, że nawet nie zauważyli, że zniknął.
- Harry – nauczyciel ponaglił go. Wbił w młodego hrabię zawiedzione spojrzenie.
- Nie mam dobrego wytłumaczenia – powiedział w końcu, przełykając ciężko i spuszczając wzrok na swoje dłonie. – Po prostu… boleśnie zderzyłem się z rzeczywistością. Potrzebowałem chwili dla siebie.
Zmarszczka zniknęła z zachmurzonego czoła sir Hallwarda. – Czy to przez rozmowę z rodzicami?
- Wiesz o niej? – Harry zerknął na nauczyciela. Nie chciał o tym myśleć. Dzięki Louisowi udało mu się chociaż na trochę zapomnieć o tym, jaką przyszłość zaplanowali dla niego inni ludzie. Zaplanowali ją za niego.
- Wszyscy wiedzą – westchnął. Jego twarz złagodniała.
Harry miał wrażenie, że sir Hallward zaczął mu współczuć. Jego gniew rozniósł się w kilku pierwszych słowach, opadając na podłogę komnaty. W powietrzu unosiła się tylko gęsta i gorzka w smaku litość.
CZYTASZ
The tune of life || Larry Stylinson
Fiksi PenggemarGraj, by kochać. Kochaj, by grać. Czyli historia o tym, jak dwóch młodych chłopców zatraciło się w uczuciu, gubiąc to, co stawało się ich rzeczywistością. #1 play #1 piano #2 passion #2 XIX