31. ten o Bazylim

78 24 160
                                    

Matka Harrego zdawała się polubić Louisa. Uśmiechała się do niego i dygała, gdy całował jej dłoń. Rzadko rozmawiali, właściwie tylko wymieniali się krótkim „dzień dobry". Na początku chłopak czuł wielką obawę, by któregoś razu nie skompromitować się przed hrabiną, przyznając się do tego, że tak naprawdę nie był nikim ważnym, kto nosił pretensjonalny tytuł przed swoim nazwiskiem.

Jednak Harry coraz częściej zapraszał go do siebie, dumnie przechodząc główną bramą i korytarzami rezydencji. Louisa znali już niemal wszyscy. A szczególnie Rosalie, która lubiła przysiadać z nimi w ogrodzie, by wypić lemoniadę i porozmawiać przez kwadrans lub trzy. Zawsze sprawiała, że Tomlinson czuł się nieco swobodniej. Była do niego bardzo podobna. Bez słów rozumiała, jak wyglądało jego życie poza dworem Stylesów.

Z każdym razem Louis coraz mniej bał się tego miejsca. Stroił się w koszule, które należały do Harrego, i uczył się savior vivre'u. Prostował plecy, łączył pięty i próbował zapamiętać, którym widelcem należało zjeść przepiórkę, a którym wbić się w owocowy placek. Harry był z niego dumny. Powtarzał to codzienne, całując chłopaka po policzkach, chichocząc w jego wargi lub tuląc go ciasno między prześcieradłami na swoim wielkim łóżku. Louis to kochał, a Harry kochał jego.

Jedyną osobą, która jeszcze nie poznała przyjaciela młodego hrabi, był sir Hallward. Harry nie obawiał się jego reakcji. Traktował go jak kogoś sobie bliskiego. Ufał mu. I znał go na tyle dobrze, że wiedział o tym, że nauczyciel przy najmniejszej okazji zapyta o każdy maleńki szczegół, a on sam nie potrafił kłamać zbyt długo, więc opowiedziałby mu wszystko...

Póki co siedzieli w ogrodzie. Głowa Louisa leżała na udach Harrego. Chłopak czytał na głos nagłówki z gazety, którą o poranku przyniosła mu Rosalie. Nie był nawet zaskoczony, że na jednej z pierwszych stron ujrzał swoje własne nazwisko i informację o tym, że nie miał jeszcze żony. Wywrócił na to oczami, a gdy czytał, używał najbardziej skrzeczącego głosu, jaki mógł wydobyć ze swojego gardła.

- A może akurat chciałbym męża – prychnął, odrzucając gazetę na bok. Louis otworzył oczy i spojrzał na niego z dołu. – Po co wszędzie się o tym rozpisują? Kogo interesuje, czy mam, czy nie mam jakiejś tam żony.

- Oh, moja babcia uwielbiała zaczytywać się w takich tekstach – odparł. Podniósł się i pogładził dłonią policzek Harrego. – Ale oni wszyscy wcale cię nie znają. Nie wiedzą, jaki jesteś. Nie musisz się bać o nieprawdziwe plotki.

- Nie muszą mnie znać, by o mnie plotkować.

- To prawda – westchnął. Chwycił podbródek Harrego, by skupić na sobie jego spojrzenie. – Ale nie powinno cię to obchodzić. Prawdę i tak znasz tylko ty.

- I ty – uśmiechnął się. Zerknął na chwilę na wargi Louisa. Potem go pocałował. – Czasem wydaje mi się, że wiesz o mnie więcej, niż ja wiem o samym sobie!

- Oh, jestem zachłanny, chciałbym wiedzieć wszystko! – parsknął, znów łącząc ich usta na krótką chwilę.

- Czyżby? – zachichotał.

- Zdecydowanie.

- Więc co powiesz o poznaniu sir Hallwarda?

- Oh... nauczyciela pianina? – Oczy Louisa nieco się rozszerzyły, trochę w podziwie, trochę w obawie. Wiedział przecież, jak ważny sir Hallward był dla Harrego. Czasem mówił o nim jak o drugim ojcu, który dbał o młodego hrabiego bardziej, niż dbał o niego sam Desmond Styles.

- Mhm – skinął. – Już dwa razy o ciebie pytał. Rosalie nie umie trzymać języka za zębami...

- Myślę, że to nie tylko jej wina – zaśmiał się i znów położył głowę na udach Harrego. Chłopak od razu wplątał palce w kosmyki jego włosów, delikatnie się nimi bawiąc. – Ostatnio bywam tu tak często, że niemal wszyscy mnie znają.

The tune of life || Larry StylinsonOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz