10. ten z chłopcem z pałacu

104 32 176
                                    

Po tym, jak Louis wyszedł, Harry jeszcze długo rozmyślał o nim i o tym wszystkim, czego się dowiedział. Bolała go ta niesprawiedliwość, która dotknęła tak wspaniałego chłopaka. Chciał dla niego jak najlepiej, i choć znali się naprawdę krótko, Harry czuł, że szatynowi to wszystko się po prostu należało. Przecież był dobrym i mądrym chłopakiem, który troszczył się o swoich bliskich, stawiając ich na pierwszym miejscu. Styles westchnął ciężko na myśl, że to rodzina Tomlinsonów powinna pławić się w bogactwie, a ta jego – tak chłodna i obca – zmagać się z trudami przeżycia w zimie za kilka szylingów.

Rozejrzał się po swoim pokoju. Było tam pełno książek, świeczników, drogich mebli. Jego szafa pękała w szwach, nie mieszcząc w sobie tylu eleganckich garniturów, koszul i par święcących butów. W szufladzie leżały złote zegarki i kilka sygnetów, a na jego własnej szyi wisiał łańcuszek tak drogi, że żołądek Harrego ścisnął się nieprzyjemnie. Nagle zrozumiał, że przez te wszystkie lata nie zwracał uwagi na to, ile ma i jak wygodnie mu się żyje. Zdawało mu się, że to bogactwo jest częścią jego życia, więc dlaczego miałby się zastanawiać, kto ma go więcej, a kto mniej.

Gdy poznał Louisa, wszystko nabrało dla niego innego znaczenia. Majątek, który nigdy specjalnie go nie obchodził, zaczął Harrego przytłaczać. Wiedział, że dzięki pieniądzom rodziców miał łatwiej, ale zrozumiał też, że to one zapewniały mu beztroskie dzieciństwo. Nigdy nie musiał się martwić o to, że Gemma zmarznie albo zachoruje, a oni nie będą mieli wystarczająco pieniędzy, by wezwać do niej lekarza. Nigdy nie chodził głodny i nie przejmował się tym, czy inni z jego rodziny jedli, ponieważ zwyczajnie wiedział, że jedna z pokojówek poda pięć posiłków i zadba o to, by były pełne wartości odżywczych. Nigdy nie przejmował się, gdy upadł, a jego spodnie rozdarły się na kolanie – matka bez mrugnięcia okiem kupowała mu nową parę.

I Harry poczuł się głupio, oskarżając się o to, jak niewdzięczny był.

Patrząc na Louisa, chciał oddać mu wszystko, co kiedykolwiek dostał. Podziwiał go i chciał, by chłopak wiódł spokojne życie, odejmując sobie trosk. Chciał mu pomóc i sprawić, by często się uśmiechał, najlepiej słuchając wtedy pięknej melodii pianina; pianina, które stałoby w pokoju Tomlinsona, z nutami porozrzucanymi na podłodze, z chichotem matki i tańcem młodszych sióstr, gdy Louis zderzałby opuszki palców z klawiszami.

Styles wiedział, że to tylko marzenia. Wierzył jednak, że jeśli bardzo się o czymś marzy, to się spełni.

Chciał, by szczęście jego nowego i jedynego przyjaciela było marzeniem, które się ziści.

***

- Harry.

Cichy szept sprawił, że brunet wzdrygnął się, idąc ośnieżoną alejką w ogrodzie. Trzymał w ręku książkę, choć jego myśli były zbyt odlegle, by umiał skupić się na słowach ulubionej powieści. Dlatego ściskał okładkę w palcach, stawiając długie, wolne kroki.

- Harry, to ja.

Styles zmarszczył brwi, próbując odnaleźć źródło cichego głosu. Uśmiech jednak wcisnął się na jego wargi, gdy rozpoznał, do kogo on należał.

- Harold! – Louis pisnął, rzucając śnieżką w nogi chłopaka. Harry parsknął śmiechem i odwrócił się do szatyna, który opierał się ramieniem o pień wyschniętego drzewa.

- Skąd wiedziałeś, że tu będę? – zapytał ze śmiechem, podchodząc do wyszczerzonego Louisa. Objął go krótko, ściskając w ramionach. Tęsknił za tym, odkąd się rozstali w czwartkowe popołudnie.

- Nie wiedziałem – wzruszył ramionami. Poprawił swoją czapkę i posłał Harremu szeroki uśmiech. – Chciałem zapukać w twoje okno, księżniczko.

The tune of life || Larry StylinsonOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz