Droga do baru nie była daleka, ale Harry z każdym krokiem czuł coraz więcej sprzecznych emocji. Z jednej strony cholernie się cieszył – w końcu to była świetna okazja, by spędzić czas z Louisem w inny sposób, mogąc się dowiedzieć o nim mnóstwa nowych rzeczy. Dodatkowo Styles nigdy nie chodził do takich miejsc, więc na samą myśl czuł ekscytację w dole swojego brzucha.
Jednak każdy kij ma dwa końce, a Harry był świadomy, że mógł właśnie robić największą głupotę swojego życia.
- Lou, jesteś pewny, że to dobry pomysł? – zapytał cicho. Szedł blisko szatyna, niemal chowając się za jego ramieniem, które mocno trzymał palcami obydwu dłoni.
- Oczywiście! Dlaczego miałby być zły, Hazz? Przecież to mój pomysł. One zawsze są dobre – zaśmiał się i spojrzał na niepewność malującą się w oczach chłopaka. Zatrzymał się i ułożył mu dłonie na ramionach. – Harry?
- Uh... ja nigdy nie byłem w barze, wiesz to – przełknął, unikając spojrzenia Louisa. Pochylił głowę i wpatrywał się w czubki swoich butów, co jakiś czas kopiąc samotny kamyczek. – Nie wiem, jak mam się zachować.
- Musisz przestać się tym przejmować – westchnął. – Tu nikt nie będzie oceniał tego, czy sięgniesz po chusteczkę w odpowiednim momencie. Harry, na litość boską, ludzie nie znają manier!
- Ale...
- Nie ma żadnego ale, kochanie – uśmiechnął się, pocierając ramiona chłopaka. – To ja powinienem się bać, czy to miejsce ci się spodoba. To raczej nie będą warunki, do których przywykłeś – parsknął.
- Ja... ja nigdy nie piłem alkoholu – wyznał, zagryzając dolną wargę. – Znaczy... kieliszek wina lub szampana, nigdy nic więcej.
- Naprawdę? – Louis otworzył szeroko oczy. Nie był pewny, czy Harry z nim nie żartował, bo... w końcu miał już dziewiętnaście lat i co miesiąc bywał na hucznych balach, prawda?
- Nie śmiej się...
- Hej, nie robię tego – mruknął, dotykając palcem policzek Stylesa. – To nic złego, Harry. Będę cię miał na oku.
- Obiecujesz? – Chłopak uśmiechnął się pod nosem, zerkając nieśmiało na swojego przyjaciela. Był taki szczęśliwy, że miał Louisa...
- Obiecuję – zachichotał i pochylił się lekko, całując dołeczek Harrego. Od razu zobaczył jego zaczerwienione policzki. Uśmiechnął się na ten widok. Lubił sprawiać, że chłopiec z pałacu stawał się zarumieniony i słodki.
Harry już nic nie odpowiedział, znów owijając dłonie wokół łokcia Louisa. Trzymał go mocno i blisko, jakby w obawie, że chłopak odsunie się na choćby krok. Nie chciał tego. Ani jeden, ani drugi. Nie chcieli tracić siebie z oczu na nawet najkrótszą chwilę.
Dlatego szli powoli, rozmawiając cicho o wszystkim, co mijali. Harry zachwycał się ciężkimi kamienicami. Wpatrywał się w wysokie okna, komentował powiewające na wietrze zasłony, chciał powąchać wszystkie kwiaty stojące na parapetach. Uśmiechał się do mijanych dzieci i skłaniał się młodym dziewczynom, które chichotały i pokazywały ich dwójkę palcami. Nawet specjalnie zatrzymał się na środku ścieżki, by pogłaskać kundelka po jego małym łebku.
Louis był zakochany.
Nie mówił wiele, gdy oglądał szczęśliwego Harrego. Ciągle się uśmiechał i śmiał, trzymając chłopca blisko siebie. Tylko czasem ich spojrzenia się krzyżowały, a wtedy nie potrafili odwrócić głów, choć ich policzki były różowe, a cichy chichot zawstydzony.
Tomlinson po prostu dalej nie mógł pojąć, jak ktoś taki jak Harry nagle znalazł się w jego życiu. Nie raz – praktycznie co drugi wieczór – wspominał dzień ich poznania. Wyśmiewał się za swoją niepewność i strach przed najbardziej niegroźnym chłopcem, którego kiedykolwiek poznał. Pamiętał, że już wtedy nie mógł wyrzucić z głowy jego głębokiego głosu, błyszczących ciekawością oczu i radości ukrytej w każdym z jego słów.
CZYTASZ
The tune of life || Larry Stylinson
FanfictionGraj, by kochać. Kochaj, by grać. Czyli historia o tym, jak dwóch młodych chłopców zatraciło się w uczuciu, gubiąc to, co stawało się ich rzeczywistością. #1 play #1 piano #2 passion #2 XIX