Na biurku Harrego leżało coraz więcej kopert. Każda z nich zamknięta, z pieczęcią i podpisem pełnym okrągłych liter. Rosalie każdego wieczora dorzucała kolejne dwie lub trzy na ten pokaźny stos. Styles nie zamierzał otworzyć ani jednej z nich.
Popełnił ten błąd tylko raz, gdy koperta z żółtą pieczęcią i ciemnym atramentem wpadła mu w oko. Obrócił ją w palcach z zachwytem. Jego imię ktoś zapisał naprawdę pięknym pismem. Harremu kaligrafia nie szła nigdy tak dobrze...
Rozerwał kopertę nożykiem do papieru. Siedział sam, ze stopami zakrytymi kocem i z kubkiem kawy na etażerce. Ostre słońce wdzierało się do jego sypialni, a on z uśmiechem wyciągał delikatny papier z eleganckiej koperty. Wchłaniał każdą chwilę, w której zapach atramentu wbijał się w jego nos, a opuszki palców ostrożnie rozginały list. Uśmiechał się i ekscytował – w końcu to był pierwszy list, którego nie dostał od Gemmy lub Cadence.
Jego uśmiech znikł, gdy w drugiej linijce dostrzegł gratulacje z powodu zaręczyn. Później skrzywił się, gdy autor listu dziękował mu za zaproszenie na ślub. Podarł kartkę, kiedy w ostatnim akapicie odczytał życzenia szczęśliwego życia z piękną małżonką.
Od tamtego dnia nie otwierał tych kopert.
Nie pozwalał ich jednak wyrzucać. Gromadził je w stosie na swoim biurku, czasem tylko zerkając, z jakiego zakątka kraju do niego przyszły. Marszczył brwi na nieznane sobie nazwiska. Wywracał oczami na myśl o zaproszeniach, które rozesłała matka do wszystkich tych, którzy mieli wystarczająco pieniędzy w swoim sejfie.
Kilka razy miał też ochotę rozpalić ogień w kominku. Wyobrażał sobie, jak z maniakalnym uśmieszkiem wrzucał list po liście, pozwalając płomieniom na pożarcie każdego najmniejszego słowa. Wydawało mu się, że to przyniosłoby mu ulgę, ale gdy o tym pomyślał, zdecydował, że nie mógł już tego od siebie odtrącać. Musiał się pogodzić z rzeczywistością, i choć chciał zrobić to na swój własny sposób, postanowił zgrywać pozory. Przynajmniej czasami.
Louis udawał, że wcale tego nie widział. Harry opowiedział mu o pierwszym liście i o tym, co na pewno kryło się w każdej z kopert. Nie ciekawiło go to. Nie zauważał ich w codziennym życiu. Gdy spędzali czas w sypialni, zostawali w łóżku lub siadali przy pianinie – nigdy nie zbliżali się do biurka zasypanego stosem gratulacji i podziękowań.
Jednak wciąż czuł niemały lęk. Od rozmowy z Anne, która nie mogła wyjść z jego myśli, ciągle obracał się za siebie. Patrzył wokół, zamykał dokładnie drzwi i upewniał się, że matka Harrego była daleko od jego sypialni, gdy on sam chciał do niej wejść. Bał się. Bał się Anne Styles i bał się oszaleć na punkcie jej gróźb.
Dlatego mimo wszystko starał się zachowywać spokój. Nie pozwolił, by jego relacja z Harrym choć minimalnie się ochłodziła. Ciągle był blisko niego. Dotykał go, całował i szeptał lub krzyczał, jak bardzo go kochał. Zostawiał ciemne ślady na jego skórze, wspomnienia w jego myślach i drobne liściki pod jego poduszką, by ujrzeć szeroki uśmiech i dołeczki w policzkach.
Wiedział, że ich czasy beztroski się skończyły. Był jednak na to gotowy. W życiu przeżył więcej trudu niż szczęścia. Wiedział, co robić.
- Czy Gemma odwiedzi także i nas? – Dorian uśmiechnął się nad kubkiem popołudniowej herbaty. Wybiła piąta. Siedzieli w mieszkaniu sir Hallwarda, plotkując i pijąc gorące napoje, które przegryzali kruchymi ciastkami. Louis ciągle się uśmiechał, a Harry nie zdejmował ręki z jego uda.
- Oh, myślę, że na pewno – zaśmiał się Styles. – Odkąd opowiedziałem jej o romansie Bazylego, ciągle pyta o was w listach!
- Wciąż jestem zły, że nie pozwoliłeś mi samemu jej o tym powiedzieć. – Harry parsknął, gdy sir Hallward zrobił obrażoną minę i odwrócił wzrok. Dorian z uśmiechem poklepał jego kolano.
CZYTASZ
The tune of life || Larry Stylinson
FanfictionGraj, by kochać. Kochaj, by grać. Czyli historia o tym, jak dwóch młodych chłopców zatraciło się w uczuciu, gubiąc to, co stawało się ich rzeczywistością. #1 play #1 piano #2 passion #2 XIX