22. ten w garniturze

95 26 301
                                    

Harry obudził się w środowy poranek w świetnym nastroju. Czuł się wyspany, wypoczęty i zrelaksowany. Jego mięśnie nie bolały, głowa nie paliła ze zmęczenia, a oczy nie piekły i nie były zaczerwienione. Dawno nie miał tak dobrej nocy.

Uśmiechnął się, obracając w swoim łóżku. Na drugim końcu leżał Louis; zawinięty w kołdrę po same uszy. Jedynie jego grzywka widoczna była pośród białych poduszek. Cicho oddychał, a jego pierś delikatnie falowała pod żakardową pościelą, która solidnie oddzielała go od Harrego.

Spali zetknięci ze sobą plecami. Louis tylko na krótką chwilę przytulił Stylesa wieczorem, składając długiego całusa na jego łopatce. Narzekał wtedy, że hrabia ponownie kazał mu zostać, nie pozwalając iść w środku nocy do domu, jednak na jego ustach cały czas czaił się uśmiech. Harry był ciepły, kiedy ramię Louisa zaciskało się w jego talii, z opartą przy piersi dłonią. Drżał przy jego chichocie i niskim szepcie. Nie mógł powstrzymać własnego śmiechu, gdy Harry wiercił się i mruczał coś o wielkiej ochocie na gorącą czekoladę, choć lato zbliżało się wielkimi krokami, a upał dawał się we znaki.

Później Tomlinson się odwrócił, bojąc się, że to nieodpowiednie, by spał tak z młodym hrabią. Młodszy chłopak mruknął z niezadowoleniem, prosząc o krótkiego całusa. Uśmiechnął się i szepnął niskie „dobranoc, Lou”. Szatyn był pewien, że nie spał kolejną godzinę, próbując powstrzymać swój własny uśmiech i uspokoić szalejące w klatce piersiowej serce.

Więc gdy Harry się obudził, od razu uznał, że to był najlepszy sen w jego życiu. Czuł się ciepło, miło i komfortowo. Słyszał delikatny oddech Louisa, a to w jakiś sposób go uspokajało. Przeważnie denerwował się, gdy ktoś lub coś zakłócało głuchą ciszę w jego sypialni. Teraz jednak cieszył się, gdy wyraźnie słyszał, że nie był w niej sam.

I kiedy tak patrzył na śpiącego Louisa, ledwo powstrzymując się przed wplątaniem palców w jego włosy, zamarzył, by być tym, który mógłby spełniać marzenia tego chłopca. Wiedział, że nie był cudotwórcą - nie mógł kupić domu dla Tomlinsonów i sprawić, by mieszkali z nim po sąsiedzku, więc mógłby dbać o całą rodzinę Louisa. Ale wiedział, że było wiele małych rzeczy, których chłopak nigdy wcześniej nie doświadczył. I wiedział też, że wywoła tymi drobnymi gestami wielki uśmiech na jego ustach, a ten widok kochał całym swoim sercem.

- Dzień dobry - Louis wymamrotał sennie, obracając się na plecy. Posłał Harremu szeroki uśmiech, rumieniąc się, gdy dostrzegł jego rozmarzone spojrzenie.

- Dzień dobry - powtórzył, przysuwając się bliżej do chłopaka. Tomlinson rozciągnął ramię i ostrożnie objął nim Harrego. Był delikatny i niepewny, ale bardzo szczęśliwy z tego, że Styles wtulił się w jego ciało. - Wyspałeś się?

- Jak nigdy - parsknął. Jego dłoń zataczała niewielkie kółka na plecach bruneta. - A ty?

- Też - zachichotał. - Pójdę po śniadanie, w porządku? Nigdzie nie idź!

- Mogę się chociaż wysikać? Wtrącisz mnie za to do lochu?

- Do lochu nie, ale zawsze mogę zamknąć cię w łazience i tam więzić przez następne miesiące... - wzruszył ramionami, a Louis znów parsknął śmiechem. Pocałował czoło Harrego i rozciągnął się na łóżku. - Obok lustra zostawiłem dla ciebie ręcznik, jeślibyś potrzebował.

- Wspaniały z ciebie gospodarz, kochanie - cmoknął, siadając na krawędzi materaca. - Na pewno nikt tu nie wejdzie? Nie muszę ukrywać się w szafie?

- Ty już dawno nie musisz ukrywać się w szafie - puścił mu oczko, a Louis nieco się zarumienił. - Nie martw się, nikt się tu nie zjawi. Poproszę Rosalie o pomoc ze śniadaniem, więc będzie zajęta. Inni nie przychodzą tu o tak wczesnej porze.

The tune of life || Larry StylinsonOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz