46. ten czuły

57 21 53
                                    

Odwiedzenie grobu Louisa po praz pierwszy od jego śmierci, było dla Harrego czymś niemal nierzeczywistym.

Tak wiele rzeczy zmieniło się przez te lata. Młody hrabia już nie był taki młody, a jego nazwisko znane było teraz dzięki jego zapierającym dech w piersiach utworom, a nie matce tyrance. Doroślał. Spoważniał. Na dobre porzucił swoje marzenia, a wszystko to, co niegdyś przyprawiało go o motylki w brzuchu, przywoływało na myśl bolesne wspomnienia.

Zmieniło się wszystko, oprócz jednego. Harry nadal kochał Louisa.

Klękając przy jego grobie, miał już policzki całe we łzach. Milczał. Bał się nawet głośniej nabrać powietrza czy pociągnąć nosem. Zabrudzony przez czas napis Louis Tomlinson na kamiennej płycie ponownie rozdzierał jego serce. Czuł się jak tego dnia, gdy ciężka trumna opadła w piach i zamarzła pod ziemią. Myślał, że po tylu latach będzie mniej bolało.

Było całkiem na odwrót.

Więc gdy kładł czerwoną jak krew różę na prostym nagrobku, czuł, jakby i on sam znów umierał. Jego dusza rozpaczliwie wyrywała się spod bladej skóry, by tylko dołączyć do martwego kochanka. Serce mu biło tak ciężko, jakby chciało go ostrzec, że za kilka chwil się zatrzyma. Harry dalej nie chciał wierzyć w to, że Louisa nie było obok już tak wiele lat...

Powstrzymał się przed rozgrzebaniem paznokciami mokrej ziemi. Tylko przez moment miał zamknięte oczy, wyobrażając sobie to, jak wyciąga trumnę i odnajduje w niej żywego chłopaka. Tak pięknego, tak młodego i tak przesiąkniętego miłością, jak wtedy, gdy ich dłonie stykały się między ciepłem ich ciał.

Rzucił rozżalone przepraszam, kochanie, gdy odchodził. Łzy zmoczyły jego koszulę, a oczy zaczerwieniły się i zapiekły. Mógłby tam zostać już na wieki. Obok tej wielkiej, kamiennej płyty. Całymi dniami wpatrując się w równy napis i datę śmierci tak odległą, że jego serce powinno już o niej zapomnieć.

Ale nie zapomniało.

- Harry...

Skórzana torba Stylesa osunęła się na ziemię, gdy z impetem rzucił się w ramiona matki. – Jay... mamo... – zapłakał w jej szyję, ściskając tak mocno, że obojgu zakręciło się już w głowach.

- Jesteś – szepnęła. Odsunęła się o pół kroku. Objęła dłońmi twarz Harrego. – Tak bardzo tęskniłam, kochanie...

Harry pocałował jej czoło. – Przepraszam. Przepraszam, nie potrafiłem tu wrócić.

- Nie przepraszaj mnie, skarbie – uśmiechnęła się czule. Łzy wciąż wypływały z kącików jej oczu. Harry znów zgarnął ją do ciasnego uścisku. – Wyprzystojniałeś – zaśmiała się cicho.

Chłopak poczuł, jak zalała go mieszanka wstydu i czegoś, co chciał nazwać prawdziwą miłością. – To amerykańskie słońce – odparł z uśmiechem.

Jay pociągnęła go w głąb domu. Była lekko zgarbiona i szła wolniej niż kiedyś. Jej głowę zdobiło mnóstwo srebrnych pasm. Wokół oczu i ust pojawiło się kilka zmarszczek troski i bólu. Harry czuł się za nie winny.

- Oh – sapnął, wchodząc do kuchni. – Nie sądziłem, że czeka mnie tu tyle zmian! Jay, jak tu pięknie!

Kobieta zaśmiała się pod nosem, wstawiając wodę na kawę. – To tylko kilka nowych mebli. Poza tym to twoja zasługa. W końcu zdecydowałam się wydać nieco pieniędzy, których nie chciałeś przyjąć z powrotem!

- Chciałem wam jakoś pomóc – odparł. Przysiadł na krześle z jasnego drewna. Nic wokół nie wyglądało tak, jak to zapamiętał. Dobrze, pomyślał, to mniej boli.

The tune of life || Larry StylinsonOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz