Pierwsza noc pod gołym niebem. Harry nie spodziewał się, że kiedyś będzie na tyle odważny, by tego dokonać. Panująca wokół ciemność całkiem go paraliżowała. W mroku drzewa przybierały dziwne kształty. Każdy szmer, szum i chrobot brzmiały jak wyrok nadchodzącej śmierci. Harry był pewien, że szelest liści niósł za sobą kogoś lub coś, co bez wahania mogłoby pozbawić ich życia.
W namiocie nie czuł się wcale bezpieczniej. Wiedział, że cienki materiał nie obrobiłby go przed agresywnym zwierzęciem czy rozbójnikami. Jego stopy marzły. Wlepiał wzrok w zapięcie, które falowało na lekkim wietrze. Louis spał obok, starając się obejmować Harrego całą długością swoich ramion.
Jednak młody hrabia nie mógł zasnąć. Bał się już nie tylko ciemności i tego, co się w niej kryło. Teraz obawiał się też lasu i chłodu, który bił od lodowatej ziemi. Tylko ciało Louisa było ciepłe, rozgrzewając jego plecy. Mimo to, Harry drżał. Dygotał z zimna, ze strachu i zmęczenia, które choć skrajne, nie było wystraczająco silne, by pokonać lęk i zmusić go do snu.
Sapnął zlękniony, gdy usłyszał, jak Księżna Gaja podniosła się i podeszła do strumyka, pijąc wodę. – Harry, czemu nie śpisz? – Louis nie otworzył oczu, wtulając policzek w ramię chłopaka.
- Jakoś tak...
- Hej – mruknął, sięgając do dłoni Harrego. Splątał ze sobą ich palce. – Rozpalić świecę?
- I tak nie zasnę – westchnął. Czuł, jak jego ciało domagało się odpoczynku. Mięśnie bolały go od długiej jazdy konno, a głowa pulsowała tępym bólem. Piekły go oczy i czuł, że gdyby tylko zetknął policzek z poduszką w swojej sypialni, odpłynąłby w kilka chwil.
Louis pociągnął chłopaka za ramię tak, że niemal stykali się swoimi czołami. Pocałował jego nos. – Więc porozmawiajmy. Najwyżej zaśniemy o świcie – uśmiechnął się i ziewnął. Jego ramiona ciasno oplatały ciało Harrego.
- Przecież widzę, że jesteś wciąż śpiący.
- Nie – zaśmiał się. Przetarł dłonią zaspaną twarz. Zamrugał nieprzytomnie, ciaśniej przytulając Harrego. – Wydaje ci się – mruknął. – Jestem całkowicie wyspany.
- Ah, tak? – Harry pogładził dłonią jego policzek. Strach wciąż czaił się gdzieś za jego plecami. Wieczory, które spędzał z Louisem, nie napawały go już lękiem, ale noce... To wciąż sprawiało, że czuł dreszcze.
- Tak – wywrócił oczami. – Nie potrzebuję niczego, skoro mam cię tu obok.
- Tandetnie – zachichotał, całując lekko wargi Louisa. Leżeli tak blisko, że ich usta niemal dotykały się przy wypowiadanych słowach.
- Ale ci się podobało.
- Możliwe...
Louis zaśmiał się i znów złączył ze sobą ich wargi. Jego zmęczenie zniknęło, a umysł się wyostrzył. Gdy mógł całować Harrego, nie potrzebował snu. Dlatego za każdym razem, gdy zasypiał w jego sypialni, najpierw rozkoszował się bliskością chłopaka, a dopiero później zamykał oczy i pozwalał sobie odpłynąć. Te noce zawsze były tak samo miłe i ekscytujące. Louis przepadł dla delikatnych pocałunków o poranku, który pachniał kawą i pieczywem.
- Myślisz, że moglibyśmy popływać jutro w jeziorze?
- Lou, ja nie jestem pewien, czy tu jest jakieś jezioro – zaśmiał się. Spoglądał z dołu na Louisa, który oparł głowę na dłoni. Palce jego wolnej ręki kreśliły znaki na piersi Harrego.
- Oh, z pewnością jest! Kiedyś chodziłem z tatą nad jezioro, by nauczyć się pływać.
- Skoro tak – uśmiechnął się. Wyobraził sobie Louisa bez koszulki. – Tylko musisz wiedzieć, że nie jestem najlepszy w pływaniu...
CZYTASZ
The tune of life || Larry Stylinson
FanfictionGraj, by kochać. Kochaj, by grać. Czyli historia o tym, jak dwóch młodych chłopców zatraciło się w uczuciu, gubiąc to, co stawało się ich rzeczywistością. #1 play #1 piano #2 passion #2 XIX