27. ten z dala od domu

78 25 115
                                    

Lato. W tę porę roku dwór Stylesów wyglądał zachwycająco. Ogród wypełniały kwitnące krzewy, pachnące świeżością trawy i słodkie owoce, które nieśmiało dojrzewały na gałęziach drzew. Część ogrodu była zajęta przez białe stoły i krzesła, odkąd matka Harrego kochała urządzać podwieczorki w letnich promieniach gorącego słońca. Zapraszała do siebie kilka hrabin i dam, popijając herbatę z mlekiem, plotkując i chichocząc tak elegancko, jak tylko potrafiły.

Anne czasem prosiła syna, by jej towarzyszył. Podawała mu wzorzystą filiżankę i zachwycała się przy gościach, jak wielkie sukcesy zdobywał młody następca jej ogromnej sławy. Głaskała jego policzek, uśmiechała się i udawała, że każdego dnia kocha go tak samo, jak w tamtych chwilach, gdy robiła to wszystko na pokaz.

W zeszłym roku spędzał te nudne podwieczorki w towarzystwie Gemmy. Siedział u jej boku i czasem szepnął do ucha jakiś żart, testując pokerowy wyraz twarzy swojej siostry. Wieczorami siadali na parapecie w sypialni dziewczyny, opowiadając sobie głupstwa na temat gości ich matki, przedrzeźniając hrabiny i robiąc głupie miny. Później wpadali w nastrój, którego nie potrafili nazwać – czasem się śmiali, czasem stawali się posępni, a czasem milkli, siedząc obok siebie.

Harry cholernie za tym tęsknił.

Poczuł ucisk gdzieś w sercu, gdy wyjrzał przez okno i dostrzegł matkę w kapeluszu z pawim piórem. Paliła papierosa. Pomalowane paznokcie odznaczały się na tle jej sukni w kolorze piasku. Włosy spływały jej na plecy. Gemma wyglądała podobnie – może nieco drobniejsza, ubrana w coś, co się nie wyróżniało. Teraz strojono ją we wzorzyste suknie i złote ozdoby, odkąd była przyszłą żoną księcia. W listach dużo opowiadała o tym życiu, i choć mówiła, że ma się dobrze i jest szczęśliwa, Harry czuł, że czegoś jej brakowało; że to nie była ta sama Gemma, która żegnała go w dniu wyjazdu do Szkocji.

Jednak sam Harry też się zmienił. Czuł się pewniej, jakby naprawdę miał wpływ na decyzje, które tworzyły jego życie. Więcej się uśmiechał, miał więcej energii i więcej chęci, by działać. Lekcje gry na pianinie sprawiały mu więcej przyjemności – nawet wtedy, gdy uczył się nudnej teorii i dat, jakby ktokolwiek się tym interesował. Zawsze grał z myślą o Louisie, a to dawało mu poczucie, że robił coś więcej.

Z francuskim również radził sobie coraz lepiej. Nawet jego nauczyciel pochwalił jego postępy, poklepał go po plecach i rzucił „wspaniale, jaśnie panie", gdy sprawdził kolejne zadanie gramatyczne.

Harry czuł się dumny i wdzięczny; dumny był ze swojej otwartej głowy i kolejnych sukcesów w nauce, wdzięczny – za Louisa. Dlatego lubił sprawiać, że chłopak faktycznie to czuł. Oprócz słów, Harry stawiał na gesty, robiąc wszystko, co mógł, by wywołać uśmiech na pięknej twarzy swojego przyjaciela.

- Tato – zaczął Harry. Desmond siedział w głębokim fotelu. Jego twarz zasłaniała gazeta z nadrukiem jakiegoś faceta wspierającego się na lasce, uśmiechającego się i dumnie wskazującego wielki budynek banku za swoimi plecami. Styles domyślał się, jak obrzydliwie bogaty musiał być.

- Cześć, Harry – odparł. Zamknął gazetę i położył ją na swoich kolanach. Poprawił okulary na swoim nosie. Jego twarz była przyjazna. – Co cię do mnie sprowadza?

- Czy uważasz, że powinienem podszkolić swoje umiejętności myśliwskie? – zapytał prosto. W głębi duszy bardzo nie lubił polowań, ale nigdy nie chciał mówić o tym ojcu. Wiedział, że by go zawiódł.

- Co masz konkretnie na myśli?

- Um... Zastanawiałem się, czy by nie pojechać na kilka dni do lasu i... tam poćwiczyć – odparł z delikatnym wzruszeniem ramionami. Kłamał jak z nut, ale starał się wyglądać wiarygodnie. Plecy trzymał proste, ale ramiona rozluźnił, zwieszając je luźno wzdłuż ciała. – W okolicy jest zbyt wiele gospodarstw.

The tune of life || Larry StylinsonOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz