13. ten z dżemem

99 33 309
                                    

Louis zarobił sześć szylingów i cztery pensy, a grał na ulicy niemal cały dzień. Wrócił do domu cholernie wściekły, tak naprawdę ukrywając swój ból pod warstwą gniewu. Było mu żal, że przez brak stabilnej pracy, przynosił do domu grosze, które czasem ledwo starczały na kilka produktów do obiadu. Wiedział, że gdy nadejdzie lato, a on znajdzie pracę w gospodarstwie lub polu, jakość życia rodziny Tomlinsonów znacznie się polepszy. Co prawda mieli pieniądze, by nie chodzić głodnymi, a na dnie sejfu Jay zawsze odkładała kilkadziesiąt pensów na czarną godzinę, ale Louis chciał, żeby kobiety jego życia miały wszystko, co on tylko mógł im zagwarantować.

Dlatego był zły.

- Boo, spokojnie – Jay westchnęła, widząc naburmuszoną minę syna, który krążył wokół domu i zbierał patyki, którymi później rozpalą w kominku. – To po prostu gorszy dzień.

- Mamo, od dawna nie zarobiłem więcej niż piętnaście szylingów – burknął, wywracając oczami. – Całymi dniami sterczę i uśmiecham się na tym rynku, a później co? Za te pieniądze mogę kupić kawę i litr mleka.

- Przesadzasz – odparła, ściskając jego ramię, by spojrzał w jej kierunku. – Mamy się dobrze, tak? Niczego nam nie brakuje, nie jesteśmy głodni i mamy gdzie spać.

- Dom wymaga kilku napraw, dziewczynki chodzą w starych sukienkach, a ty już dawno nie kupiłaś sobie czegoś tylko dla siebie.

- Louis...

- Przestań. Wiesz, że mam rację – westchnął. Cofnął się o krok i odwrócił, znów schylając po pojedyncze gałązki.

- Po części – przyznała z niesmakiem, idąc za synem, by dalej słyszał jej ściszony głos. – Ale nie bądź na siebie zły. Nie lubię oglądać tych zmarszczek na twojej twarzy.

- Przyzwyczajaj się – prychnął z cieniem śmiechu. – Młodszy już nie będę!

- Mówili, że głupszy też nie, a jednak... - zaśmiała się, a Louis odetchnął i ciasno ją objął.

- W porządku, nie będę się na to wkurwiać – mruknął, a Jay dźgnęła go palcem w bok. – Przepraszam, przepraszam – zachichotał.

- Wolę, jak się śmiejesz, kochanie – odparła, całując go w czoło. – Dlatego lubię, jak widujesz się z Harrym. Kiedy do nas wpadnie?

- Nie wiem – wzruszył ramionami. Na samo wspomnienie chłopaka na jego ustach rozciągał się przyjemny uśmiech. Faktycznie czuł się przy nim weselszy. – Obiecałem, że dziś do niego wpadnę.

- Oh, ale robi się już późno... – Jay zmarszczyła brwi, zerkając w stronę zachodzącego słońca. – Mówiłeś, że bał się ciemności.

- Czyli jednak trochę mnie słuchasz – zaśmiał się, puszczając oczko w stronę matki. Ta tylko machnęła na niego ręką. – Tak, mówiłem. Ale Harry uczy się... czegoś.

- Czegoś?

- No... manier? Chyba?

- Savoir vivre?

- Mhm, tego właśnie – skinął, a śmiech zagrał w kącikach jego oczu. – I pianina. Więc czekam, aż skończy.

- Jaki z ciebie gentelman – zachichotała, łapiąc w palce jego policzek. Louis prychnął i odsunął się od szczypiącej go ręki. – Jestem taka dumna.

- Dobra, dobra – parsknął. – Zaniosę to do domu, a później wybiorę się do Harrego, jasne?

- Oczywiście – uśmiechnęła się i znów pocałowała jego czoło. – Bawcie się dobrze, kochanie.

The tune of life || Larry StylinsonOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz