Ten dzień nadszedł szybciej, niż ktokolwiek mógłby się spodziewać.
Rosalie nerwowo prała pościel dla gości. Isabelle całymi dniami piekła ciasta i gotowała zupy. Sir Hallward grał, by oczyścić umysł. Jolene chodziła krok w krok za Cadence, pomagając jej wybrać najlepsze upięcie i najpiękniejsze szpilki do włosów. Gemma z niepokojem pakowała walizki, a Daniel ze współczuciem ściskał jej dłoń. Jay nie mogła spać w nocy. Siostry Louisa tęskniły za bratem.
Anne Styles była jedyną osobą, na której twarzy nie pojawiał się stres, smutek i lęk.
Chodziła z wysoko uniesioną brodą. Z chichotem odbierała gratulacje dla syna, zapraszając tym samym kolejnych gości na wielkie dworskie wesele. Ubierała swoje najpiękniejsze suknie i zakładała na szyję najdroższe naszyjniki. Dawno nikt nie widział jej chytrego uśmiechu, w którym teraz spędzała całe dnie. Nie pozbywała się go nawet wtedy, gdy szła spać, a jej mąż wzdychał nad tym, że ich dzieci tak szybko dorosły.
Louis przestał myśleć na kilka dni. Polecenia hrabiny wykonywał mechanicznie. Nie rozmawiał z Rosalie, gdy oboje mieli przerwę, ani z Isabelle, która martwiła się o to, jak mało jadł. Nie odwiedzał matki, ale wysłał do niej list. Przeprosił za nieobecność i napisał, że bardzo ją kocha. Do koperty wsadził trochę pieniędzy.
Rozmawiał tylko z Harrym. Udawali, że ślub nie zbliżał się do nich z każdą godziną. Śmiali się, żartowali i całowali. Chodzili na spacery do ogrodu, zakradali się w nocy do biblioteki. Poranki spędzali w łóżku – nadzy, uśmiechnięci i wolni. Choćby na te parę chwil.
Harry często chwytał dłoń swojego narzeczonego, całując palec, na którym widniał sygnet. Uśmiechał się i nic nie mówił, a Louis walczył z łzami i wdzierającą się do jego umysłu świadomością, że to koniec. Koniec ich beztroskich dni, bezpiecznych wieczorów, wspólnych poranków...
Cadence zdawała się cieszyć na ślub z Harrym. Skrupulatnie pakowała swoje rzeczy do wielkich toreb, które powoli zjeżdżały się do dworu Stylesów. Chodziła rozpromieniona i dumna, że za kilka dni nazwie się żoną przystojnego Harrego, który od samego początku wpadł jej w oko. Co prawda uważała go za nieco nudnego, nieśmiesznego i zbyt cichego, ale ludzie nie musieli o ty wiedzieć. Najważniejsze, by widzieli go w jej towarzystwie.
- Jutro przeprowadzka – zaśmiała się, opadając na miękkie łóżko. Rozejrzała się po swojej komnacie. Oprócz kilku sukienek w szafie, książek w biblioteczce i obcasów obok drzwi, nic tam nie było. Jej rzeczy znajdowały się już w jej nowym domu. W Londynie.
- Stresujesz się? – zapytała Jolene. Przysiadła obok dziewczyny, dotykając delikatnie jej nogi.
- Czym? – zachichotała tak słodko, jak robiła to zawsze. – Harry mnie polubi. Prędzej czy później dostrzeże moje atuty – dodała, dotykając dłonią swojej klatki piersiowej. Pokojówka podążyła wzrokiem za jej palcami.
Od balu, na którym rozmawiała z Louisem, zaczęła się bać. Nie chciała, by ktokolwiek odkrył, że ona i Cadence miały wspólną przeszłość. Cóż, właściwie to właśnie hrabianka zakazała Jolene o tym wspominać. Nazywała je przygodą dojrzewania. Nic to dla niej nie znaczyło.
A Jolene się zauroczyła.
Te kilka nocy, które spędziły razem, zaplątane w prześcieradła, z sukniami rzuconymi na podłogę, były dla niej wszystkim. Przepadła dla uczucia delikatnej skóry pod opuszkami palców. Dla tych cichych jęków, szarpania za włosy, mokrych pocałunków. Dla tego wszystkiego, czym była dla niej Cadence.
Tylko czasem ściskały się na pościeli, obiecując sobie trzymać to wszystko w sekrecie. Młoda hrabianka całowała wtedy mocno usta Jolene i mówiła „ufam ci", a później zdejmowała lnianą piżamę ze swojego ciała.
CZYTASZ
The tune of life || Larry Stylinson
FanfictionGraj, by kochać. Kochaj, by grać. Czyli historia o tym, jak dwóch młodych chłopców zatraciło się w uczuciu, gubiąc to, co stawało się ich rzeczywistością. #1 play #1 piano #2 passion #2 XIX