Louis mruknął pod nosem, gdy rano obudziło go ciche pukanie do drzwi. Zdziwił się, ponieważ jego mama nigdy tego nie robiła, a on i tak częściej wstawał przed nią. To on odsłaniał ciężkie zasłony w kuchni, sprawdzał, czy w piecu nadal żarzą się węgielki, wstawiał wodę na kawę i wychodził na powietrze, by nieco się rozbudzić. Budził się przy dźwiękach śpiewających ptaków lub szczekającego w oddali psa. Nigdy nie przy pukaniu do drzwi.
I wtedy bardzo szybko otworzył oczy.
- Jaśnie panie?
Louis ledwo przełknął ślinę, czując, jak serce podchodzi mu do gardła. Nie wiedział, gdzie miałby się schować. Nie wiedział, kto stał za drzwiami. I nie rozumiał, czemu nikt nie mówił tu do Harrego po imieniu.
- Harry – szepnął tak cicho, jak tylko potrafił. Wszedł bezszelestnie na łóżko chłopaka, dotykając delikatnie jego ramienia. – Harry, obudź się.
Styles mruknął, lgnąc do ciepłej dłoni. Przysunął się bliżej Louisa. – Hm?
- Wstał pan? – Louis znów poczuł, jak oblewa go pot, gdy dziewczęcy głos przedzierał się przez drzwi. Serce waliło mu tak głośno i ciężko, że cały drżał.
- Mhm – Harry jęknął sennie, uchylając jedną powiekę. Uśmiechnął się na widok starszego chłopaka, który siedział blisko jego policzka. – Wstałem.
- Przynieść śniadanie?
- Poproszę – odparł, nie odwracając wzroku od Louisa. Sięgnął dłonią do jego kolana i delikatnie je pogładził. – Tylko duże. Nie jadłem wczoraj kolacji.
- W porządku – dziewczyna odparła ze śmiechem. Tomlinson wciąż nie rozumiał, co się działo. – Kawa?
- Znasz mnie – zaśmiał się, znów zamykając oczy. Wtulił się w poduszki i popchnął szatyna, żeby położył się obok. – Dziękuję, Rosalie.
- Będę z powrotem za kwadrans, jaśnie panie.
Louis odetchnął, gdy usłyszał kroki, które za kilka sekund całkowicie ucichły. – Umrę tu kiedyś na zawał – sapnął. Jego głos wciąż nie był głośniejszy od szeptu, ale serce powoli się uspokajało. Cóż, przynajmniej do czasu, kiedy Harry przerzucił ramię przez jego talię.
- Wybacz, Lou – mruknął, opierając czoło o jego ramię. – Zapomniałem o niej. I nie spodziewałem się, że zaśniemy – zachichotał.
- Cóż, twój fotel jest niezwykle wygodny.
- Mhm, masz rację – wymamrotał, a jego chrypka błogosławiła uszy Louisa. Chciał jej słuchać przez całe swoje życie. – Ale łóżko jest wygodniejsze. Gdyby nie to, że nie chciałem cię budzić, kazałbym spać ci tutaj.
- Oh, cokolwiek jasny pan zechce – parsknął, dźgając palcem policzek Harrego. – Ale nie powinno mnie tu być. Ty masz swoje zajęcia, a ja nie mogę ci przeszkadzać. I nie chcę, by ktoś mnie zauważył... miałbyś kłopoty.
- Pewnie tak – zgodził się, a miękki śmiech osiadł w dole jego gardła. – Ale polubiłem ryzyko. Kocham ten dreszczyk emocji.
- Tak długo, jak nie skończę w lochach, mogę to zaakceptować – zaśmiał się i wstał. Harry od razu się skrzywił i wbił w niego niezadowolone spojrzenie. – Co?
- Gdzie idziesz?
- Do domu? – Louis wzruszył ramionami, opierając się biodrem o etażerkę przy łóżku chłopaka. Skrzyżował kostki i posłał Harremu uśmiech. – Przecież spotkamy się już jutro. Musisz wpaść do mamy i dziewczynek.
CZYTASZ
The tune of life || Larry Stylinson
FanfictionGraj, by kochać. Kochaj, by grać. Czyli historia o tym, jak dwóch młodych chłopców zatraciło się w uczuciu, gubiąc to, co stawało się ich rzeczywistością. #1 play #1 piano #2 passion #2 XIX