15. ten z melodią

92 29 328
                                    

Z końcem marca ogród na dworze Stylesów zaczął nabierać barw. Na drzewach pojawiały się małe liście, krzewy wypuszczały pierwsze pąki, a nieśmiałe kwiaty wybijały spod zmarzniętej gleby. Przyroda budziła się do życia, a Louis był coraz bardziej zachwycony, wolno stawiając kroki żwirową alejką.

Tu jest pięknie" mamrotał za każdym razem, gdy rozglądał się po najzieleńszych krzewach.

Gałęzie nad ich głowami stawały się gęstsze i ciemniejsze, ukrywając ich pod płachtą swoich liści. Louis lubił marzyć, że idzie tam z Harrym w sekrecie, chichocząc i żartując, a co jakiś czas splatając ze sobą palce. Lubił myśleć, że młody hrabia Styles chciał spędzać z nim w ogrodzie całe dnie, przytulając się do Louisowego boku, gdy wciąż chłodny wiatr smagał jego zaróżowione policzki. Lubił wyobrażać sobie błysk w jego oczach, tak zielonych, jak zielona była wiosenna trawa. Lubił śledzić w myślach jego drobne ruchy, niezdarne potknięcia i zawstydzony uśmiech. Zawsze chciał wtedy dotknąć opuszkami palców jego twarzy – gładkiej, promiennej i pozbawionej jakichkolwiek trosk – wciskając kciuk w głęboki dołeczek na jednym z policzków.

I wtedy wyobrażał sobie, że Harry uśmiecha się nieco szerzej. Że wtula się w ciepło Louisowej dłoni, i że pragnie go więcej i więcej, by nigdy nie zniknęło. Że jego oczy znów błyszczą się iskierkami ekscytacji; zarówno czegoś nieznanego, jak i czegoś, co Louis już doskonale znał. Że jego usta są wilgotne i miękkie, i wystarczy kilka centymetrów, by zderzyły się z jego własnymi, a wtedy...

- O kim to piosenka?

Louis aż zadrżał, nagle boleśnie zderzając się z otaczającą go rzeczywistością. Myśli o Harrym rozpłynęły się w powietrzu, a on sam zorientował się, że wciąż grał. Jego palce same z siebie szarpały za struny, choć oczy były przymknięte, a umysł dryfował gdzieś hen, hen daleko.

- Słucham? – Tomlinson chrząknął, zerkając na małą dziewczynkę, która posyłała mu szeroki uśmiech. W ramionach ściskała lalkę, a w palcach trzymała dwie monety, i Louis chciał zaśmiać się na ten widok.

- O kim ta piosenka – powtórzyła, kręcąc swoją małą główką. – Dla kogo – dodała.

- Oh... nie wiem, maleńka – zaśmiał się i przykucnął. Dziewczynka od razu podeszła bliżej, dotykając rączką strun. – Gram to, co przyjdzie mi na myśl.

- Jak?

- Normalnie – wzruszył ramionami. – Zamykam oczy i już. To dzieje się samo.

- O kim myślisz?

- Um... - zawahał się, nie wiedząc, co powinien powiedzieć tej dziewczynce, by go zrozumiała. Lubił dzieci i od zawsze opiekował się swoimi młodszymi siostrami, ale one nie zadawały mu tak trudnych pytań. Nie wtedy, gdy akurat nie potrafił się skupić, bo przed jego oczami wciąż pojawiał się uśmiechnięty Harry.

- O żonie? – Dziewczynka pytała dalej, ze wzrokiem utkwionym w odpryskującym lakierze z gitary.

- Nie mam żony – zaśmiał się, kręcąc głową z niedowierzaniem. Taka wizja zdawała mu się teraz nierealna, a przecież kilka tygodni temu właśnie o tym myślał, gdy wychodził grać na rynku.

- To o kim?

- O pewnym chłopcu – odparł cicho. Dziewczynka poderwała głowę i spojrzała prosto w jego oczy. – O chłopcu z pałacu. To mój przyjaciel.

- Oh... - sapnęła z podziwem. Jej rączki mocniej zacisnęły się wokół lalki. – Jaki on jest?

- On jest...

Louis się zawahał, znów nie wiedząc, co tak naprawę powinien powiedzieć. Już od dawna przestał rozumieć to, co podpowiadało mu jego własne serce. Gubił się w tych wszystkich uczuciach. Nie rozumiał, co się z nim działo.

The tune of life || Larry StylinsonOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz