(114) Modlitwa

36 3 0
                                    

Odłamki kolorowego szkła spadły na podłogę, wyłożoną białymi deskami, rozlatując się na różne strony średniej wielkości pomieszczenia, kiedy Rzesza w nie z impetem uderzył ramieniem.
To było prostsze niż myślał.
Przygotowywał się na to że pomieszczenie będzie bardziej zabezpieczone.
Dla Rzeszy dostanie się tu było wyjątkowo ważne.
A dlaczego?
Powodem była zawartość tego pomieszczenia i jego niebywała świętość.
Polacy byli święci więc wszystko co ich także.
Rzesza miał nadzieję że tu uzyska pomoc.

Powoli przeskoczył przez ramę okna.
Stopy zapiekły go, pomimo że miał ubrane buty.
Niestety (bądź stety) Rzesza zaliczał się do demonów a te, dotykając rzeczy świętych, paliły się żywcem.
Jednak Rzesza musi to wytrzymać.
Powoli podszedł do wielkiego krzyża wiszącego na środku ściany.
Dawno tego nie robił.
Czy Rzesza nadal pamięta jak ma to robić?
Pamięta że na pewno ma uklęknąć.
Kolejny kontakt ze świętą ziemią.
Co znaczy że kolejny raz go zaboli.

Rzesza westchnął i klęknął.
Tak jak myślał, kolana zapiekły go.
Syknął cicho czując ból.
Musisz wytrzymać, Musisz wytrzymać
Powtarzał sobie ciągle w myślach.

Następnie trzeba było złączyć ręce razem.
Ostatni raz kiedy się modlił był... No właśnie.
Kiedy był ostatni raz?
Rzesza pamięta że było to kiedy prawie umarł podczas pierwszej wojny światowej.
Momentalnie do jego głowy przyszły wspomnienia tych strasznych i zimnych okopów, strzałów, krwi i ziemi.
Był w pułapce.
Znowu poczuł tą samą bezradność którą czuł wtedy.
Tym razem jednak miał możliwość.
Jakąkolwiek.
Teraz wierzył że modlitwa znowu cokolwiek zmieni.
Rzesza już od dawna nie wierzył w Boga.
Jednak skoro ciągle słyszy jakie on cuda robi to może teraz i mu pomoże?

Z drugiej strony.
Po co ma mu pomagać?
Rzesza to ktoś zły, ktoś kto sprzeciwia się Bogu.
Ktoś kto krzywdził jego anioły.
Rzesza westchnął cicho.
Może jednak się uda...
Musiał chociaż spróbować.

Przymknął oczy i zaczął szeptać cicho.
- Ojcze nasz, któryś jest w niebie-
Zamilkł.
Zdawało mu się jakby coś słyszał.
Otworzył oczy i rozejrzał się.
Nic z nim w pokoju nie było.
Rzesza odwrócił głowę w stronę krzyża i ponownie zamknął oczy.
Ponownie zaczął mówić.
- Święć się imię twoje. Przyjdź królestwo twoje-
Przerwał kiedy usłyszał jak coś za nim spada.
Otworzył oczy i ponownie spojrzał za siebie.
Tym razem wyraźnie słyszał.
I miał rację.
Za nim widać było rozbity świecznik.
Rzesza kątem oka zobaczył jak przez okno powoli wchodzi do kościoła jakiś cień.
Ale niemożliwe żeby akurat tutaj był cień.
Słońce świeciło idealnie na to okno a obok nie było drzew.

Rzesza powoli zaczął się domyślać co się dzieje.
Znowu zamknął oczy odwracając głowę w stronę krzyża.
- Bądź wola twoja, jako w niebie tak i na ziemi-
Usłyszał jak ze ścian spadają wszystkie krzyże i obrazy.
Powoli, tak jakby kierując się w jego stronę.
- Chleba naszego powszedniego daj nam dzisiaj-
Usłyszał za sobą wiatr.
Cichy, jednak mącący w głowie.
- I odpuść nam nasze winy, jako i my odpuszczamy naszym winowajcom-
Poczuł jak jakaś ciężka, dłoń z długimi palcami i pazurami zaciska się na jego ramieniu.
Wiedział czyja to dłoń.
Nie zamierzał jednak na niego spoglądać.
- I nie wódz nas na pokuszenie, ale zbaw nas od złego-
Ręka jeszcze bardziej się zacisnęła na jego ramieniu.
- Amen...-
Nagle... Nie czuł nic.
Żadnego ucisku na ramieniu, bólu w kolanach i stopach ani zimna.
Nic.
Czuł jedynie miękkie pióra oplatajające go, dłonie już bez pazurów, na jego ramionach oraz kojące ciepło.
Czyżby się udało?

Otworzył powoli oczy.
Przed sobą ujrzał cień.
Nie przeraził go jednak.
Dobrze wiedział do kogo on należy.
Uśmiechnął się lekko kiedy poczuł się senny.
To było takie miłe i przyjemne.
Nagle poczuł się taki bezpieczny.
- Już wszystko dobrze...- Wyszeptał Rzeczpospolita obejmując Rzeszę który opadł na niego.
Uśpienie go to był chyba najlepszy wybór.

Nie takie szczęśliwe zakończenieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz