XXXV

164 16 1
                                    

Rozdział trzydziesty piąty poprawiony i zaktualizowany - zapraszam do komentowania :)

*Na górze jeden z obrazów Santiego ;)


14 czerwca 16:30, Dawid:

We czwórkę przekroczyliśmy drzwi hangaru zagłębiając się mroczny korytarz, w którym energooszczędne świetlówki dopiero się rozgrzewały. Dopiero kiedy stalowe skrzydła się zamknęły Harry i ochroniarz Jana, który zdaje się na imię miał Damian, wyszli przed nas, jednocześnie wręczając blondynowi i mnie broń.

- Sądzicie, że będzie potrzebna – zapytałem beznamiętnym głosem, chowając pistolet za paskiem.

- Wątpię – odparł Harry – ale wolę żebyście w razie czego nie polegali tylko na nas. Znacie ten model? 

Spojrzałem najpierw na Jana, który zrobił tą samą minę co ja, a potem obaj zerknęliśmy z politowaniem na mojego szefa ochrony, który wzruszył ramionami nie widząc nic dziwnego w swoim pytaniu.

- Idziemy – zakomenderowałem i ruszyliśmy wąskim korytarzem między zamkniętymi boksami w głąb budynku. 

Powierzchnia magazynowa była zdecydowanie większa niż się wydawało patrząc na budynek z zewnątrz. Poza piętrem wyrastającym nad ziemię, dwa kolejne znajdowały się jeszcze pod nią, i na jedno z nich właśnie zmierzaliśmy. W końcu włamania zdarzały się rzadko, ale jak już to w najłatwiej dostępnych skrytkach, nie tych głęboko zlokalizowanych. Normalnie była od tego winda, ale biorąc pod uwagę Harr'ego i jego lekką paranoję w kwestiach bezpieczeństwa, musieliśmy iść schodami. Ceniłem go co prawda za to podejście, ale czasem bywa ono meczące. Dotarcie na miejsce spotkania zajęło nam kilka minut. Przed boksem czekało już na nas dwóch mężczyzn. Jeden był niski i niepozorny, choć było to bardzo złudne, bo każdy kto go znał wiedział, że nie wolno go lekceważyć. Facet miał na imię Vincent, był zawodowym i trzeba przyznać świetnym paserem. Drugiego nie znałem, ale barczysty, prawie dwumetrowy chłop, zapewne był ochroniarzem niższego.

- Dzień dobry panom – zaczął trochę skrzeczącym tonem Vincent, lekko kiwając nam głową. – Myślę, że możemy pogadać we trzech.

Jan spojrzał na mnie, Harry też, a ja po chwili kiwnąłem głową i obaj nasi ochroniarze oddalili się razem z tym Vincenta. Już wiedzieliśmy, że rozmowa będzie spokojna. Gdy trójka naszych ludzi oddaliła się na tyle by nas widzieć ale nie słyszeć, paser zaczął.

- Czemu zawdzięczam sobie przyjemność spotkania z panami?

- Ty tak serio? – Zapytał Jan nie bawiąc się w uprzejmości.

- Tu się zgodzę Vincent – wtrąciłem. – Rżniesz głupa czy jak?

- Panowie wybaczą, ale nie rozumiem – ciekawe było to, że wyglądał na szczerze zaskoczonego naszym tonem rozmowy. 

Gość był co prawda mistrzem gry aktorskiej ale mnie też trudno było oszukać, a znałem go od lat. Czy to możliwe, że o niczym nie wiedział? Jeśli tak było to całą sprawa albo jest przypadkiem albo zatacza znacznie większe kręgi niż się spodziewałem. Blondyn na głos wypowiedział moje myśli.

- Udajesz czy na prawdę nic nie wiesz?

- Ale o czym? - Takich nerwów nie odegrałby nawet zawodowy aktor. 

- Sprawdzałeś osobiście ostatnia dostawę? – Mój ton głosu był lodowaty. 

Vincent spojrzał na mnie i po raz pierwszy na masce jego twarzy dostrzegłem emocje oznaczające coś innego niż zdezorientowanie, niepewność i nutkę strachu.

- Nie – odparł krótko. – Byłem poza składem, robił to mój asystent.

- Zostawiłeś oryginalne obrazy Santiego do oceny jakiemuś żółtodziobowi? – Głos blondyna był wręcz jadowity.

- Nie takiemu znowu żółtodziobowi, chłopak skończył ASP z wyróżnieniem, pracował dla mnie już od dwóch lat.

- Przy takich zamówieniach jak nasze? – Zapytałem, jednocześnie zauważając, ze użył słowa pracował, a nie pracuje.

- No nie, to było jego pierwsze – przyznał niechętnie mężczyzna.

- Gdzie on teraz jest? – Mój głos nie dawał pola do manewru w odpowiadaniu, zwłaszcza, że chyba Vincent domyślał się co mogło się stać.

- No właśnie. . . ee. . . nie wiem – wydukał.

- Co kurwa? – Jan powoli tracił nad sobą utrzymywaną do tej pory kontrolę, choć nadal nie podniósł głosu więc do ewentualnego wybuchu było daleko.

- Jak to nie wiesz? – Ja nadal zachowałem zimny, profesjonalny ton.

- Nie mogę się do niego od tygodnia dodzwonić, jakby się rozpłynął w powietrzu. Moi ludzie też nie mogą go znaleźć.

- Od tygodnia? – Analizowałem – dokładnie?

- No od kilku dni, nie liczyłem – stwierdził facet. – Tego typu pracownicy czasem znikają i nikt się tym za bardzo nie martwi. Sam wiesz jak to jest.

- Nie wiem – zaprzeczyłem – ale do rzeczy.

- Trochę dziwi mnie, że akurat on zniknął bez słowa, ale to nie pierwszy raz w tej branży. W każdym razie w czym problem bo mnie trochę stresujecie?

- Problem w tym, że dostawa która do nas dotarła to podróbki – stwierdziłem. – Wybitnie dobre, ale jednak podróbki.

Vincent pobladł momentalnie wiedząc, że od moich następnych słów zależeć może nie tylko kariera, ale też jego życie, a ja mówiłem dalej:

- Ostatnią osobą, która prawdopodobnie miała kontakt z oryginałami był twój człowiek, który jak mówisz zaginął co stawia cię jak widzisz w bardzo kiepskim świetle.

- Książę – zaczął drżącym głosem Vincent, patrząc na mnie. – Chyba nie myślisz, że ja, że mógłbym. . .

- Nie – przerwałem mu. – Nie myślę. Inaczej nie ze mną byś teraz rozmawiał. Jednak sprawa jest poważna, nasze straty finansowe ogromne, że nie wspomnę o rysie na honorze, a tego odpuścić nie mogę. Dlatego przez wgląd na wieloletnią, nieskazitelna współpracę chce dać ci szansę.

- Jaką szansę? – Szepnął.

- Po pierwsze dasz moim ludziom pełne dane tego człowieka, po drugie, otworzysz ten magazyn, teraz, bo chce coś sprawdzić, a po trzecie pozwolisz na sprawdzenie twoich bilingów – powiedziałem spokojnie i chłodno.

- Kontakt i bilingi oczywiście dostaniesz ale niestety nie mam klucza i dziś nie mogę otworzyć schowka – Vincent lekko zbladł.

- To nie problem – wtrącił się Jan i zanim ktokolwiek zareagował wyciągnął zza paska broń i z hukiem na cały magazyn odstrzelił zamykającą schowek kłódkę, który teraz stanął przed nami otworem. 

14 czerwiec 17:15, Dawid:

Przeszukanie magazynu wbrew temu co się początkowo wydawało w zasadzie oczyściło Vincenta z zarzutów, a mnie uspokoiło, bo znalezienie nowego pasera, tak utalentowanego jak on byłoby bardzo trudne. Zdecydowanie spokojniej zakończyliśmy rozmowy i skierowaliśmy się do wyjścia, gdzie dopiero czekała mnie poważna rozmowa, bo nie przewidziałem, że wystrzał było słychać na zewnątrz, więc nawet smsa nie napisałem. Gdy tylko wyszliśmy na zewnątrz usłyszałem wrzask.

- DAAWIID! - A potem coś ciężkiego rzuciło się na mnie uwieszając na mojej szyi.

Uspokojenie Grześka zajęło mi kilka minut, po których wiedziałem, że będę musiał mu wszystko dokładnie wyjaśnić. Spotkanie potrwało jednak ciut dłużej niż myślałem, nie wiedziałem więc czy zdążę ze wszystkimi planami. Na szczęście Tea widząc moją minę przyszła mi z pomocą:

- Darujmy sobie dziś tą kolację. Wam ten czas przyda się bardziej. Harry, odwieziesz mnie?

Obejmując mojego blondyna podziękowałem jej bezdźwięcznie. My ruszyliśmy w stronę mojego auta, a Tea z Harrym do drugiego. Nadszedł czas na przyjemniejszą część dnia.

W oczach diabłaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz