XL

175 15 3
                                    

Rozdział poprawiony :)


14 czerwca 18:00, Dawid:

- Co to za herb ? – Zapytał blondyn, od razu zwracając uwagę na to co najważniejsze i musiałem przyznać, minę miał zaskoczoną, ale zaciętą i pewną siebie.

Zerknąłem najpierw na niego, potem niepewnie, ukradkiem na Grega, licząc, że wyczuje sytuację i jakoś mnie wesprze. Udało się, praktycznie niezauważalnie dał mi znak gdy nasze oczy spojrzały się. To zadziwiające jak ważne jest wsparcie kogoś kto jest w twoim życiu od zawsze, zna cię i umie pomóc nawet nie używając do tego słów, a jedynie drobnych gestów. Teraz wiedziałem już co robić, wróciła moja pewność siebie i determinacja. Moje oczy znów spotkały się z miodowymi blondyna.

- Znasz go? Widziałeś go już gdzieś? - Zapytałem, choć po wyrazie jego twarzy już wiedziałem jaka będzie odpowiedź.

- Tak, a przynajmniej tak mi się wydaje, ale nie pamiętam gdzie i kiedy – odpowiedział przyglądając się tarczy dokładniej z wyraźną nutą zaciekawienia.

- To herb mojej rodziny – powiedziałem poważnym tonem, dumny z siebie, ze nie był on drżący, bo nie wiem kiedy ostatnio wypowiedziałem to zdanie. Wziąłem oddech i dodałem - związany z moim prawdziwym nazwiskiem.

- Co to za herb? – Powtórzy pierwsze pytanie, tym razem pewniej, znów patrząc wprost w moje oczy.

- Te herb cesarski – odparłem - herb rodu Habsburgów.

Chłopak ewidentnie zamarł i trochę zbladł, co dawało przynajmniej jeden pozytyw. Uwierzył mi. Jego mina wyrażała stan tysiąca myśli naraz przewijających się przez głowę i domyślałem się, że jedną z nich, a może i dwoma była natychmiastowa ucieczka. Nie mogłem go  poganiać choć bardzo chciałem. Wiedziałem, że pierwsze co pomyślał to fakt, iż się nabijam i kłamię, ale to szybko przeszło, bo potem rozejrzał się i zaczął łączyć wszystkie dotychczasowe puzzle w całość. Teraz szukał ostatnich elementów by dopełnić obraz. Samochody, restauracja, biuro, domek nad jeziorem i pałac, zaczął to wszystko łączyć, a ja w jakiś magiczny sposób wiedziałem jak myśli. Ukradkiem dałem Gregowi znak, by zajął się jakąś kolacją i zostawił nas samych. W końcu po kilku minutach Grzesiek wziął głęboki oddech i powiedział zrezygnowanym tonem.

- Nie wiem od czego mam zacząć.


14 czerwca 18:05, Grzesiek:

- Te herb cesarski. Herb rodu Habsburgów.

Te słowa dźwięczały mi w uszach i choć w pierwszej chwili chciałem parsknąć śmiechem i zapytać czy ma mnie za idiotę w ułamku sekundy zalały mnie wspomnienia ostatnich dni. Sportowe samochody, eleganckie biuro na szczycie biurowca, prywatny dom nad jeziorem, wygląd tej rezydencji, a także to jak ludzie z nim rozmawiają, jak na niego reagują i to jak on sam się zachowuje plus oczywiscie rozmowa z Teą. Za dużo tego wszystkiego na zbieg okoliczności, zwłaszcza, że choć to brzmiało fantastycznie to jednak miało sens i choć trudno mi było uwierzyć, że postać, którą znałem jedynie że szkolnych książek do historii stoi przede mną to byłem skłonny dać wiarę, zwłaszcza gdy popatrzyłem mu w oczy ponownie. Ciepłe i oczekujące w tej chwili, ale często władcze i mające w sobie jakąś taką dumę, której do tej pory nie rozumiałem, a która była jakby jego naturalną cechą.

- Nie wiem od czego mam zacząć – mruknąłem trochę oszołomiony, a Dawid zrobił coś czego nie totalnie nie spodziewałem i tym gestem chyba właśnie najbardziej wygrał sytuację. 

Wybuchnął głośnym, szczerym śmiechem. Śmiał się dobrą minutę, aż w kącikach jego oczu pojawiły się łzy, a magiczna moc tej wesołości mi też się udzieliła i sam zacząłem lekko chichotać patrząc na starszego. W końcu uspokoił się i łapiąc oddech powiedział:

- Proponuję, byśmy usiedli. Opowiem ci co nieco, zaproponuję nawet mały wykład z historii.

Posłuchałem go i po chwili siedzieliśmy w niewielkim, ale eleganckim saloniku, do którego pokierował mnie korytarzem z głównego holu. W środku ni było wiele, stolik kawowy, wokół trzy, bardzo wygodne, grantowe fotele, na całej ścianie regał z książkami, całość oświetlona lekkim światłem, powoli zachodzącego słońca, którego promienie wpadały przez wielkie okno z ozdobnymi zasłonami. Nie zdążyliśmy dobrze się rozsiać gdy wszedł ten facet, który wcześniej był w korytarzu z tacą, na której miał dwa kubki kawy i talerz ciastek.

- Na kolację będzie trzeba chwilę zaczekać.

-Nie ma problemu – odparł Dawid i wstając zabrał od mężczyzny tacę, odstawiając ją na stół i wskazał na niego mówiąc – Grzesiek, to jest Greg. Najbliższa mi osoba w tym mieście i jedna z najbliższych na świecie. Zginałbym bez tego człowieka.

Jego oczy mówiły, że jest szczery. Wystałem i wyciągałem rękę, na co obaj zareagowali uśmiechem, ale starszy przyjął ucisk.

- Gregory.

- Grzegorz – odparłem i obaj lekko uśmiechnęliśmy się z faktu, że w sumie mamy to samo imię, choć ciut inaczej brzmiące.

- Zostawię was samych – powiedział mężczyzna po czym wyszedł, a my wróciliśmy na fotele.

Przez chwilę Dawid przyglądał mi się badawczo jakby się nad czymś zastanawiał, a potem chyba uznał, że może bo uśmiechnął się, po czym zapytał:

- To co chcesz wiedzieć? - Wypalił jakby oczekiwał, że będziemy rozmawiać o ulubionych ciastkach.

- Jak na prawdę się nazywasz? – To było może mało ambitne i wręcz głupie pytanie, ale też pierwsze jakie przyszło mi do głowy, bo chyba chciałem to usłyszeć.

- Dawid Wilhelm Johannes Habsburg – odpowiedział i dodał – nazwisko Rayen należy do mojego ojca i to nim wolę się posługiwać z oczywistych powodów. Prawdziwym nazwiskiem nie posługujemy się prawie nigdzie.

Kiwnąłem głową i trochę ośmielony szczerością zadałem drugie pytanie.

- Więc naprawdę jesteś księciem?

- Konkretnie to arcyksięciem, jednym z trzech w rodzinie.

- Czemu więc jesteś tutaj, a nie, no nie wiem. . . w Wiedniu?

- Brawo – kiwnął głową – dobrze kojarzysz nazwiska z miejscem. Jestem tu z kilku powodów, choć głównym jest pewnego rodzaju bunt części mojej rodziny przeciwko reszcie, zwłaszcza mojej matki, choć to ciut skomplikowane.

- Nie rozumiem – mruknąłem.

- Wiem – odparł z uśmiechem – zaraz ci wyjaśnię, tak jak obiecałem.

Kiwnąłem głową i sięgnąłem po kubek. Czarna, mocna i bez cukru. Ciekaw byłem, kiedy Dawid zdążył poinformować Grega jaką lubię, bo że to zrobił byłem pewny. Przez chwilę przypatrywał mi się z nieodgadnionym wyrazem twarzy, aż w końcu znów się uśmiechnął i powiedział:

- Zacznijmy od początku. 



-----------------------------------------------------------------------------------------

I wpadł 40 rozdział. Pisze się bardzo miło i przyjemnie, choć nie ukrywam, że na razie zasięg mam stosunkowo mały. Serdecznie dziękuję tym kilku wiernym czytelnikom, głosy i gwiazdki do Was są bardzo motywujące :) 

W oczach diabłaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz