11

249 15 4
                                    


Siedziałam z niecierpliwością w samochodzie, wpatrywałam się w drzwi galerii. Było jeszcze piętnaście minut do spotkania, jednak wolałam być przed czasem niż posiadać, choć cień szansy na stracenie tropu. Siedziałam tak już ponad dwadzieścia minut i zakładałam, że co najmniej drugie tyle jeszcze spędzę, wgapiając się w te przeklęte drzwi. Mój obraz był tak blisko, a równocześnie tak daleko. Rozważałam różne opcje, łącznie z upozorowaniem włamania i kradzieży, jednak bylibyśmy pierwsi na celowniku, patrząc na to jak mocno zabiegaliśmy o możliwość odkupienia tego obrazu.

- Roberto, powiedz mi jak komuś, może na tym zależeć tak bardzo, że nawet milion nie przekonał go do odstąpienia od zakupu — jęknęłam, analizowałam tę sytuację od dłuższego czasu. Dla mnie ten obraz miał wartość, był jakby nie patrzeć częścią mnie, ale dlaczego komuś obcemu aż tak bardzo zależało na tym obrazie. Czy ktokolwiek mógł się domyślić, że to jest mój obraz? Wątpiłam w to mocno, a jednak nie dawało mi spokoju pragnienie tej osoby. 

- Powiedziała dziewczyna, która postawiła połowę naszych ludzi na nogi, aby go namierzyć — odgryzł mi się. Roberto nie wiedział dokładnie, dlaczego zależy mi na tym obrazie, mimo zdawkowych informacji od początku był oddany sprawie równie mocno co ja.

- Dobra... tylko że... - przetarłam twarz, nie chciałam zdradzać swojego małego sekretu, a równocześnie on był osobą, której mogłam zaufać w stu procentach. Gdybym miała komuś powierzyć swoje życie, to byłby to właśnie Roberto — tylko że ten obraz... on przedstawia mnie — w końcu wydusiłam z siebie. 

Reakcja Roberta była jednoznaczna, był w ogromnym szoku, pojawił się też cień goryczy, który zdecydowanie nawiązywał, do tego, że mu wcześniej nie powiedziałam. Roberto prawie opluł się swoją kawą, na szczęście szybko się zreflektował. Patrzył na mnie z niedowierzaniem, ewidentnie też z wyrzutem. 

- Dlaczego mi nie powiedziałaś wcześniej... Przecież zrobilibyśmy...

- No co? Zrobiliśmy więcej, niż mogliśmy, a i tak utknęliśmy. Ale ten obraz nie może dostać się w ręce nikogo innego niż ja.

Nie musiałam go przekonywać, teraz jego determinacja do odnalezienia tajemniczego kupca była jeszcze większa. Może i ten obraz to nie był nagi akt, jednak był wystarczająco intymny, bym miała prawo, nie chcieć by wisiał u kogokolwiek innego. Zegar wskazywał siedemnastą pięćdziesiąt sześć, godzina zero była coraz bliżej. A moja podświadomość nie dawała mi świętego spokoju, coś przeczuwałam, ale nie mogłam rozgryźć tego uczucia. 

Głuchą ciszę przerwał dźwięk mojego telefonu. Przeklęłam i sięgnęłam po torebkę, by wyciągnąć urządzenie, starając się nie spuszczać wzroku z drzwi. Gdy już prawie miałam telefon w ręce, w całym samochodzie rozległ się dźwięk, którego najbardziej nie chciałam usłyszeć w tym momencie. Popatrzyłam na Roberto, on na mnie. Minęła może nanosekunda, ale wydawało mi się, jakby wszystko działo się w zwolnionym tempie. Oboje mieliśmy telefony w ręce. 

Ten przeraźliwy dźwięk nie odpuszczał, wdzierał się w nasze ciała, mocniej niż byśmy chcieli. Znaliśmy doskonale wszystkie sekwencje, wszystkie dźwięki ostrzegawcze i alarmowe. Jednak ten zmroził nam obu krew w żyłach. W tym momencie powoli przestawało liczyć się cokolwiek innego. 

Nieme spojrzenie, mikro kiwnięcie głową. Jak w zwolnionym tempie zerknęłam na drzwi przed nami.

Kurwa!

Kurwa!

Kurwa!

Nie mogłam dopuścić do siebie myśli, która powoli zaczęła gnieździć się w mojej głowie. Teraz nie miało już nic znaczenia. Ledwo zamknęłam powieki, próbując powstrzymać zbierające się łzy. Nie płakałam, nigdy nie płakałam. Nawet gdy byłam dzieckiem, a teraz emocje uderzyły we mnie jak nigdy wcześniej. Zdusiłam łzy, by pozostały tam gdzie były. Nie mogłam okazać emocji, nie teraz. Nie przy Roberto. Nie przy nikim innym. Cichy jęk wydobył się z moich ust, praktycznie niesłyszalny. Taki sam opuścił usta Roberto. Nasz świat zachwiał się w tym samym momencie. Równocześnie z tego samego powodu, a także z zupełnie innego. 

Zerknęłam na niego, wciąż patrzył na mnie. Czekał na moją decyzję, na moje potwierdzenie. W samochodzie wciąż rozdzierał się niemiłosierny pisk, żadne z nas nie zareagowało na alarm, który pojawił się na naszych ekranach. W dodatku wciąż nie odebrałam połączenia przychodzącego, które pierwsze przerwało tę ciszę w samochodzie. 

Żadne z nas nie mogło podjąć innej decyzji. Roberto, tak naprawdę nie powinien czekać też na moją decyzję, winien był podjąć niezwłoczne działania, a mimo to siedział, czekając na choćby nieme pozwolenie z mojej strony. Skinięcie głową, słowo czy gest. Cokolwiek... A ja nie umiałam w tym momencie zapanować nad swoim ciałem, w żaden logiczny sposób. 

W końcu ponownie przymknęłam oczy, potrzebowałam sekundy, by pozbierać myśli. Choć sekunda, każda sekunda mogła być tu na wagę złota. W końcu mój mózg zaczął ze mną współpracować. Szybko uporządkowałam wszystkie swoje rozbiegane myśli. W mojej głowie pojawiła się jasność.

Ja, Lara Locatelli, pragnę wstąpić do tej organizacji, by chronić moją rodzinę i moich przyjaciół.

Rozbrzmiało w mojej głowie, niczym ciche przypomnienie. Choć w ostatnim czasie, wiele stawało na drodze, bym realizowała mój i ojca plan, istniała przysięga...

Wkraczam żywa do tej organizacji, a opuszczę ją tylko martwa

Kolejne echo rozbrzmiało, jakby spajając wszystkie roztrzaskane w ostatnim czasie elementy. Spoiło to mnie, po raz pierwszy od dłuższego czasu wiedziałam jedno. Choć mogłam się złościć, denerwować i nienawidzić sytuacji, w jakiej się znalazłam, istniało coś, co nie pozwalało mi opuścić Organizacji. I nie chodziło o samą przysięgę, w związku ze zmianami, jakie zaszły nikt nie miałby za złe gdybym odpuściła. O ile tylko zachowam poufność... Mogłabym odpuścić i stać się "prawdziwą" kobietą Organizacji, tak jak każda inna mogłam stać się po prostu żoną, matką... Ale ja nie chciałam. Nie mogłam. Byłam kimś więcej. Byłam Locatelli, Lara Locatelli. A złożona przeze mnie przysięga, była dla mnie ważnym momentem. Ważną częścią mnie.

Ja, Lara Locatelli, pragnę wstąpić do tej organizacji, by chronić moją rodzinę i moich przyjaciół.

Pieprzone echo przeszłości nie odpuszczało, nawet gdy byłam już pewna swoich kroków. Nawet gdy nastała pewna jasność umysłu. Mój umysł pragnął, bym wiedziała... Ale ja nie tylko wiedziałam, ja również czułam, całą sobą jak powinnam postąpić. 

Zerknęłam w oczy Roberto, ten wzrok mówił więcej niż tysiąc słów, a mimo to kiwnęłam głową. Machinalnie zapięłam pas, równo z Roberto. A sekundę później odjeżdżaliśmy z piskiem opon spod galerii. Pieprzone przeczucie miało rację, od początku miało rację... 

Za nami ruszyły dwa kolejne samochody, które z nami obstawiały wejścia do galerii. A potem szybki komunikat na radiach.

- Wycofać się. 

Nim sięgnęłam po nasze telefony, by przerwać ten piekielny hałas, byliśmy już na skrzyżowaniu. 

37 sekund... dokładnie tyle wskazywało powiadomienie, które mówiło o długości nadawania sygnału. Zerknęłam na zegar w samochodzie... Siedemnasta pięćdziesiąt siedem... Dokładnie 17:57, czyli zaledwie minuta od czasu, gdy ostatni raz na niego zerkałam, a zdawało mi się, że tkwiliśmy w tej chwili całą wieczność. 

Zagrożenie życia Capo - wyłączyłam piekielny komunikat, tylko po to by przerwać następującą ciszę krzykiem.

- Pośpiesz się kurwa! 

Hidden secretsOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz