7

317 15 7
                                    

Nie myliłam się, ojciec nie był nadwyraz zadowolony z mojego zachowania. Nie omieszkał jednak mnie oszczędzić. Choć szczerze miałam, choć minimalną nadzieję, że zastanowi się co najmniej dwa razy, nim przyjdzie zrobić mi kazanie. Myliłam się, słyszałam, jak zamykał drzwi za naszym gościem, potem jego kroki, co prawda na chwilę ucichły, jednak niedługo później był w moim gabinecie. 

- Laro. Zachowujesz się jak rozpieszczony bachor — warknął gdy kilka godzin później wszedł do mojego biura, korzystałam z niego teraz głównie by uczyć się na zajęcia i zajmować bardziej legalnymi aspektami naszych biznesów. W momencie, gdy zaczął na naszym terenie panoszyć się gang rodziny D'ambrosio należało o legalne interesy dbać jeszcze bardziej. Nie tylko dlatego, że były świetną przykrywką. Mogły być też idealną pułapką na tych pseudo mafiosów, którzy myśleli, że w niedługim czasie opanują całe San Jose. Jednak nie szło to po ich myśli, a od kiedy usunęłam się w cień, można powiedzieć, że stało się wręcz nierealne. Po dłuższej chwili podniosłam na niego swój wzrok.

- Tak? Dlaczego tak uważasz? - dla większości ludzi na świecie moja radość, wynikająca z tego stanu, nie byłaby zauważalna. Nie dla niego, on wiedział, że pod maską tak naprawdę skaczę ze szczęścia. Co doprowadzało go do jeszcze większej furii. 

- Może dlatego, że prowokujesz Flavio. Nie potrafisz się ugryźć w język...

- Ej, ej! Od zawsze sam mnie uczyłeś, że mam walczyć o swoje. Że żaden mężczyzna nie jest wyżej niż ja. Czyżbym miała zapomnieć wszystkich Twoich lekcji? - zdenerwowana odbiłam piłeczkę. 

- Nie... ale... - widziałam to, sam nie wiedział, co ma mi powiedzieć. Wszystko się w nim kłóciło, nie chciał mi przestawać być mną, a równocześnie chciał, by mój potencjalny przyszły mąż w jakiś sposób nie spróbował się wymigać od umowy.

- No właśnie, a skoro i tak umowa została zawarta, to nie ma tematu. Nie wycofa się. Straciłby twarz.

Jego złość wprost z niego emanowała, widziałam to. Nie dlatego, że tak łatwo dawał odkryć swoje emocje, ale dlatego, że jeśli ktokolwiek go znał, to byłam to ja. Nie miałam ochoty wdawać się z nim w tą, ani żadną inną dyskusję, więc tylko rzuciłam mu ostatnie spojrzenie, po czym wróciłam do zajęcia, które mi przerwał. Wiedział, że przegrał. Choć wiedziałam, że on się nie podda tak łatwo. Ja nie planowałam w żaden sposób uniemożliwić małżeństwo, dla mnie byłoby to złamanie złożonej przysięgi. Tym bardziej że na własne oczy zobaczyłam, jak ogromną różnicę robiła moja „rezygnacja", jak bardzo pomogło to rodzinie. A w końcu przysięgałam, przysięgałam chronić rodzinę. 

Zaledwie tydzień po przekazaniu informacji, że jednak nie obejmę stanowiska ojca, że Donem zostanie mój syn, którego urodzę ze związku z Santini wszystko zaczęło wracać na dobre tory. Dwie osoby szybko same postanowiły, że chcą przyznać się do zdrady, w zamian za łaskawszą karę wydały wszystkich zdrajców, o których wiedzieli. Tym sposobem, co prawda my straciliśmy aż siedmioro ludzi, jednak równocześnie D'ambrasio również. My byliśmy dość potężną rodziną, choć strata kilku ludzi bolała, nie osłabiała naszych szeregów, dla nich tych siedmiu ludzi było znacznie większym ciosem. Kilka dni po wyeliminowaniu ostatnich „ukrytych" zdrajców zabraliśmy się za tych, którzy odeszli wcześniej myśląc, że nie spotka ich kara. Kilku zginęło, kilku w związku z silnymi powiązaniami z innymi rodzinami z Syndykatu dostało ofertę - opuścić stan, najlepiej wybrzeże. Znaleźli schronienie w innym miejscu, choć oczywiście nie mogło się to równać z ich pozycjami w naszych strukturach. Cieszyłam się, że nie zmuszono mnie do odejścia. Dla nich wystarczyło to, że nie będę nad nimi - a przynajmniej nie nad tymi, którzy byli wysoko. I choć nie odebrano mi roli pomocniczego Capo bastone sama nieco odsunęłam się w cień, jednak nie aż tak by pomyśleli, że mi nie zależy. Dzięki temu mogłam uczestniczyć we wszystkich akcjach, wciąż byłam jedną z nich i tej myśli się trzymałam. 

Nim moje myśli wróciły do rzeczywistości, zrobiło się już późno. Za oknem panował całkowity mrok, tylko pojedyncze światełka kamer mrugały w oddali, zerknęłam na zegar na przeciwległej ścianie. Pierwsza czterdzieści w nocy. Zdecydowanie siedziałam tam dłużej, niż bym chciała. Na szczęście nie musiałam rano wstać na zajęcia, nie miałam też już żadnego zaliczenia czy pracy do oddania w tym roku. Indywidualny tok nauki w połączeniu z nauczaniem domowym sprawił, że skończyłam go w dogodnym dla siebie momencie. Pozostało mi zdecydować, czy chce rozpocząć studia. Do tej pory było to dla mnie oczywiste, chciałam skończyć San Jose State University, chciałam ukończyć administrację biznesową. Jednak teraz moje plany powinny zostać nie tylko przekalkulowane, ale również skonsultowane z moim mężem, właściwie przyszłym mężem. 

Ta myśl zakiełkowała w mojej głowie. Konsultacje. Oddanie. Brak władzy nad własnym życiem. Jak szybko przyszły, tak szybko mnie przygniotły. Nie byłam typem uległej osoby. Nim zdążyłam, przekalkulować swoje czyny zrobiłam to. Otwarłam wszystko, co miałam przygotowane w celu aplikacji, a następnie dokończyłam. Gdy skończyłam, zza okna wychodziły pierwsze promienie słońca, musiałam się co najmniej przebrać, by ojciec nie nabrał żadnych podejrzeń. Zamknęłam laptopa z uśmiechem, zrobiłam to. Aplikowałam. I nie obchodziło mnie to, czy ta decyzja będzie się podobała mojemu ojcu. Czy spodoba się Flavio. I tak się nagięłam dla mojego przyszłego męża, nie aplikowałam do San Jose, aplikowałam na University of Washington, czy będzie zły? Zapewne. Jednak czy obchodziło mnie to choć trochę. Zdecydowanie nie. Nie zostanę kolejną żoną, kolejnym trofeum w tym chorym świecie. Jeśli już miałam tkwić w jakimkolwiek małżeństwie to będzie to na moich, i tylko moich warunkach. 

Hidden secretsOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz