14

244 15 9
                                    

Nim udało mi się uspokoić matkę, minęło z dobre kilkanaście minut, teraz jej płacz był szlochem. Odpadała opcja jakiejkolwiek, sensownej, rozmowy. Jednak chociaż dało się do niej dotrzeć. 

Flavio w tym czasie rozsiadł się w moim fotelu i właśnie oglądał moje plany zmian w jednym z kompleksów górskich, należących do mnie. Sporą cześć firm ojciec już dawno przepisał na mnie, co prawda pełną własność uzyskam dopiero gdy skończę dwadzieścia jeden lat, jednak nie zmieniało to faktu, że realnie byłam niezależna finansowa. Pomijając fakt, jak wiele nielegalnych interesów, nie tylko naszej rodziny, działo się w sporej części firm, należących do mnie, przez co byłam nieodłączną częścią Syndykatu. Po informacji o ślubie było to moim swoistym zabezpieczeniem, na wypadek gdyby chcieli się mnie pozbyć. Na szczęście, nie wpadli na takie "genialne" pomysły i wciąż mój wkład był doceniany przez Nowy Jork. 

Zerknęłam na moją rodzicielkę i podałam jej szklankę wody. Oczekiwałam kolejnego, pełnego spazmów ataku, ale nie nastawał dłuższą chwilę. 

- Czy chcesz, abym do kogoś zadzwoniła?

- Nie wiem... Do Adriena, chce, żeby wrócił do domu — jęknęła, z jej oczu znowu zaczęły płynąć łzy. Jęknęłam, jeśli cokolwiek miało mnie dziś wyprowadzić z równowagi, to była to moja własna matka. Jak miałam do niej dotrzeć, skoro ona wypierała, przekazane przeze mnie informacje szybciej niż rzeka wypiera trupy do niej wrzucone. 

- Posłuchaj... może zobaczę czy Ren i Gabriella już opuściły posiadłość? - zerknęłam na nią, widziałam, jak kiwa w zgodzie. One mogły być lepszą opcją pocieszania, niż ja. 

Kilka minut później wróciłam do pokoju z obiema kobietami, które gdy tylko zobaczyły moją matkę, popatrzyły na mnie, jakby oskarżycielko. Cóż za nieświadome idiotki. 

- Mój ojciec nie żyje — rzuciłam od niechcenia, na tyle cicho by moja matka nie usłyszała, jak suchym tonem to mówię. Kobiety popatrzyły na mnie, jakbym im co najmniej oznajmiła, że ślady ufo w Oklahomie były prawdziwe, albo że Imperium Rzymskie wraca. 

- Adrien... on... on nie żyje — szloch mojej matki przerwał panującą ciszę. 

Choć szczerze nienawidziłam tego, jak te kobiety mnie traktowały — jakbym była wyrodną córką, która nie chce być posłuszną księżniczką, na jaką powinnam wyrosnąć. W tym momencie, jak nigdy wcześniej, byłam wdzięczna za ich obecność w moim domu. 

Kilka minut później obie zabrały moją mamę do pokoju gościnnego, obiecując się nią zająć.

- Mamo — szepnęłam, choć prawie nigdy się tak do niej nie zwracałam, gdy wstawała z kanapy, by wyjść z przyjaciółkami — pamiętaj, że możesz na mnie polegać... Jednak ja nie będę teraz najlepszym wsparciem — popatrzyłam na nią, ona wiedziała, kim jestem i jaka jestem. Rozumiała to, choć nie zawsze się z tym godziła. 

- Wiem Laro — jej cichy szept był ledwie słyszalny przez szloch. Ostrzegłam obie kobiety, by miały na nią oko. Poprosiłam, by w razie problemów dzwoniły bezpośrednio do mnie. Choć nienawidziłam tego, jak kobiety były postrzegane i jaką miały rolę. Choć nienawidziłam tego, że od zawsze matka chciała, bym ja była jak one. To mimo wszystko, pomimo mojego sposobu życia i charakteru, Lodovica Locatelli była moją matką i teraz to ja powinnam o nią dbać. 

Gdy drzwi się zamknęły za kobietami, opadłam na kanapę i przymknęłam powieki. Byłam zmęczona płaczem matki, a w mojej głowie kotłowały się dwie myśli — za półtorej godziny miałam spotkać się z Roberto i musiałam znaleźć odpowiedzialnego za ten cały syf, nim ktokolwiek inny znajdzie go pierwszy. 

- O czym myślisz? - spokojny ton Sontiniego odbił się w mojej głowie, poczułam jak kanapa ugina się gdy siadał obok. 

- O niczym, potrzebuje ciszy po tym — machnęłam ręką na pokój, licząc, że zrozumie moje nawiązanie. 

- Jesteś niesamowita Laro — chwycił moją dłoń, co zmusiło mnie do zerknięcia na niego — do tej pory nie spotkałem takiej kobiety jak ty.

- Przypuszczam, że długo drugiej takiej nie spotkasz.

- Nawet bym nie chciał — zaśmiał się — przeglądałem papiery na Twoim biurku, przysłuchiwałem się Twojej rozmowie. Codziennie zaskakujesz mnie czymś nowym. Pamiętaj, że nie musisz być silna, możesz pozwolić sobie na łzy i żałobę po ojcu.

- Nie potrzebuje łez i żałoby — wyrwałam swoją dłoń, jakby wypowiedziane słowa sprawiły, że dotyk zaczął mnie palić — czy Ty byś potrzebował? Czy od Ciebie, ktokolwiek oczekiwałby zachowania takiego jak to mojej matki? Czy Tobie ktokolwiek pozwoliłby na żałobę?

- Ja to nie Ty, ja jestem...

- Mężczyzną — wyplułam to słowo, jakby to było to największym bluźnierswtem — a ja tylko kobietą?

- Nigdy nie będę śmiał powiedzieć, że jesteś tylko kobietą. Jesteś niesamowita. Inna... Ale w tym wszystkim, chce po prostu, byś wiedziała, że za zamkniętymi drzwiami możesz sobie pozwolić na emocje. Jeśli nie chcesz, by ktokolwiek je widział, rób to tam, gdzie będzie Ci najlepiej. Pamiętaj, że zawsze będę po Twojej stronie.

Nie musiał powtarzać dwa razy. Uśmiechnęłam się do niego przebiegle i wstałam. Podałam mu dłoń i pociągnęłam za sobą. Miałam dać upust złością? Miałam spuścić z siebie wszystkie emocje? I miałam się przed nim nie kryć, tego chciał? To proszę bardzo, to dostanie. Gdy doszyliśmy do drzwi, na końcu korytarza patrzył na mnie podejrzliwie, mój wzrok jednak był wystarczającym pytaniem. Całym sobą pokazał, że nie zmienia zdania. Otwarłam drzwi, sięgnęłam na pobliski stolik i rzuciłam w niego znajdującym się na nim przedmiotem. 

Jego twarz wyrażała więcej niż tysiąc słów. Patrzył na mnie z zaskoczeniem, jakiego dawno nie widziałam na twarzy żadnego mężczyzny. Mój uśmiech stał się bardziej zuchwały, sięgnęłam po gumkę i związałam włosy w wysoką kitkę. Czekałam na jakikolwiek ruch z jego strony. Ja byłam gotowa podjąć kolejne kroki, ale nie zamierzałam robić sobie nadziei jeśli on planował spasować. 

Czy przesadziłam? Możliwe. Czy zadziałałam impulsywnie...? Bardzo możliwe. Czy znowu igrałam z ogniem? Oczywiście, że tak. Nic nie mogłam poradzić na to, że moja natura była jaka była. Byłam wychowywana na silną i niezależną kobietę taką, która stawia na swoim i dostaje to co chce. Nie planowałam rezygnować z siebie, tylko dlatego, że ktoś postanowił jakiś czas temu wywrócić całe moje poukładane życie do góry nogami. 

Flavio stał w drzwiach, jakby niepewny zrobić ten jeden krok więcej. Patrzył na mnie, w jego oczach widziałam iskry podniecenia, na samą myśl tego co mogło się stać. Jednak to, czy cokolwiek się stanie, zależało od niego, to do niego należał kolejny ruch. Wyzywająco podniosłam brwi, chciałam go sprowokować. 

Nie musiałam długo czekać na jego reakcję. Pozbył się marynarki i zaczął rozpinać koszulę, drzwi się za nim zamknęły. A ja już czułam się zwycięzcą. Sama również pozbyłam się swojej kurtki i obcisłego golfa, który miałam na sobie. Chciał, to miał. Musiał się nauczyć jednego, dwa razy nie trzeba mi powtarzać, ja nie potrzebowałam zachęt do realizacji swojego upustu złości. 

Hidden secretsOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz