Patrzyłem jeszcze przez długi czas w drzwi, na których była tabliczka, oznajmiająca, że nieupoważnionym jest wstęp wzbroniony. Pielęgniarka zniknęła za nimi w pośpiechu i choć próbowałem je otworzyć, nie ustąpiły. Szarpałem za klamkę, co wzbudziło niepokój w ratowniku medycznym.
Był w karetce, gdy przewoziliśmy Adele do szpitala. Nie próbował na mnie krzyczeć, nawet nie wiem, dlaczego tego nie zrobił.
— Proszę pana, to nie pomoże. Musi pan poczekać. — Opieram głowę zrezygnowany o drzwi i przymykam powieki. Zdaję sobie sprawę z tego, że mężczyzna ma absolutną rację, a mimo tego tkwię w miejscu. Słyszę jego zrezygnowane westchnienie i oddalające się kroki, a ja w głębi ducha dziękuję, że postanowił mi odpuścić.
Chociaż prawda jest taka, że nie miałbym siły się z nim spierać i przystawać przy swojej racji. Spoglądam w dół i nawet widok krwi na rękach nie robi na mnie wrażenia, jestem całkowicie wyprany z emocji. Rozpinam kamizelkę ochronną i rzucam ją na jedno z plastikowych krzeseł, odsuwając się tym samym od drzwi. Wplątuję spoconą dłoń we włosy i zaczynam krążyć niespokojnie po korytarzu. Serce biło mi gwałtownie, a myśli krążyły wokół obrazów z ostatnich godzin.
Widok tego, jak ratownik próbuję przywrócić funkcje życiowe mojej ukochanej zdecydowanie wytarł się w mojej pamięci ponad wszystkimi, jakie dręczyły mnie od momentu ujrzenia Adele na noszach. Wpatruję się w dłoń, pokrytą krwią sprawcy tego, w jakim stanie znajduje się moja ukochana. Gryzę wnętrze polików, chcąc zapanować nad emocjami, a mimo tego kręcę głową na boki, chcąc odrzucić od siebie wspomnienie słów Naygina.
Tego, jak dumnie wypowiadał się o dotykaniu jej po piersiach, jak wstrzykiwał w jej krew heroinę i tego, jak bardzo chciał, żeby kopnięcia doprowadziły do poronienia. Opadam bezwładnie na plastikowe krzesło przez nagły zawrót głowy i oddycham głęboko, czując palące ukłucie w klatce piersiowej.
— Alan! — Krzyk rozlega się po długim korytarzu, jednak nawet nie jestem w stanie podnieść wzroku na znajomego, który zmierza szybko w moim kierunku. Słyszę jego kroki, są coraz bliżej mnie, a mój wzrok jest uciążliwie wbity w białą, szpitalną ścianę naprzeciw. — Co z nią? — Colin wysapuje zdyszany przy moim uchu, opadając na krzesło obok.
Oblizuję wysuszone wargi, a szczęka zaczyna mi niekontrolowanie drżeć. Wypowiedzenie tych słów na głos sprawi, że staną się one jeszcze bardziej realne, a ja będę musiał się z nimi zmierzyć kolejny raz. Układa mi dłoń na ramieniu i lekko mną potrząsa. Pociągam nosem zdesperowany, przenosząc wzrok na swoje buty.
— Ratownik musiał ją reanimować. Serce jej stanęło — mówię z trudem, a głos załamuje się w połowie. Oczy zachodzą mi łzami, a ból głowy nadal nie ustaje, a wręcz przeciwnie. Pogłębia się do takiego stopnia, że muszę wcisnąć palec wskazujący w skroń, jakby to miałoby pomóc mi w jakikolwiek sposób.
— Serce jej stanęło, Colin, a ja patrzyłem na to i nic nie mogłem zrobić. Odchodziła na moich oczach. — Żółć zbiera się w moim gardle niekontrolowanie. Nie ocieram łez, które spływają mozolnie po mojej twarzy, pozwalam im na to.
Jedna po drugiej pojawia się w kącikach oczu, a po chwili znajdują ujście.
— Ona nie odejdzie, Alan. Nie może odejść, rozumiesz?
— Nie widziałeś jej. — Znów pociągam nosem, a twarz wykręca się w zbolałym grymasie. — To nie była ona. To, co zrobił jej ten sukinsyn... to jest niewybaczalne. — Pochylam się, by nie widział tego, jak płaczę. Opieram łokcie o kolana i chowam swoje emocje w wewnętrznej stronie zakrwawionej dłoni. — Jej twarz była zmasakrowana, całe jej ciało było zmasakrowane. Nie wiesz, co on jej robił. Nie słyszałeś tego, co mówił.
CZYTASZ
Never Say Never
RomanceFragment książki: „Przez rozszalałe myśli przedostaje się obraz tych jednych, niebieskich tęczówek, które potrafiły przynieść mi radość i ukojenie nawet w najgorszych chwilach. Jednak teraz i one nic nie wskórają. Jestem skazana sama na siebie. - B...