Rozdział 19.

546 18 0
                                    

Trzymałam kurczowo ukochanego za dłoń, szlochając pod nosem od czasu do czasu. Wtulona w jego bok zaczęłam poważniej zastanawiać się, czy warto w ogóle w takim przypadku wylewać łzy. Doszłam do wniosku, że jeszcze nigdy w życiu nie zostałam potraktowana przez nikogo, nawet przez największego wroga w Wakefield.

Nie potrafię wyrazić bólu, jaki odczuwam w klatce piersiowej. Nigdy nie podejrzewałabym, że rodzice dopuszczą się takiego czynu, jakim jest ponowne ściągnięcie Williama Waina do naszego życia. Koszulka, którą znalazłam wtedy pod łóżkiem w niegdyś moim pokoju, należy do niego, bez dwóch zdań. Czyli miałam trafne podejrzenia, że w życiu mojej rodzicielki pojawił się nowy facet. Pomyliłam się z tym, że zdradza Irwina. Wówczas zdradzała mnie.

Odrzuciłam kolejne przychodzące połączenie od matki i włożyłam urządzenie do torebki, wyciszając powiadomienia. Westchnęłam ciężko i popatrzyłam na ukochanego, który prowadził mnie przez las już ponad piętnaście minut, twierdząc, że idziemy szybszą trasą nad staw.

Ten wyjątkowy staw, gdzie pierwszy raz Alan odważył się mnie pocałować, mimo mojego związku z Colinem.

Pocałował mnie szybko w czoło i oznajmił, że pozostało do miejsca docelowego około pięć minut. Przez całą trasę nie odzywaliśmy się do siebie żadnym słowem. Musiałam ochłonąć w absolutnej ciszy, bo mogłoby się skończyć to na dodatkowej kłótni między nami, a tego bym nie zniosła psychicznie. Alan zaproponował, że sama zadecyduję, kiedy będę chciała porozmawiać o tym, co wydarzyło się zaledwie pół godziny temu. Cieszyłam się, że wpadł na tak genialny pomysł, by zrelaksować się i dać upust emocjom w miejscu, gdzie nie będzie żywej duszy. Potrzebowałam tego, jak nigdy dotąd.

Ciągnął mnie za sobą, uśmiechając się leniwie od czasu do czasu i dopiero gdy dotarliśmy na pomost, również odwzajemniłam gest w jego kierunku.

— Dziękuję, że byłeś przy mnie. Gdyby nie Ty, chyba zapadłabym się pod ziemię — przyznałam, rozglądając się po okolicy.

Drzewa zaczęły kwitnąć, tak jak i kwiaty, których wokół stawu jest naprawdę wiele. Wiosna nadeszła w Nowym Jorku w najmniej spodziewanym momencie, jednak to był prawdopodobnie znak z zza światów, że powinnam podchodzić do życia z optymizmem i cieszyć się chwilą. Stanęłam przy barierce i czekałam, aż ukochany wtuli się w moje plecy, jednocześnie obejmując szerokimi ramionami moją talię.

Wciągnęłam powoli powietrze nosem i wypuściłam ustami po to, by przygotować się psychicznie na rozmowę z ukochanym o ojcu. Omijałam ten temat zawsze szerokim łukiem. Miałam nadzieję, że nie pojawi się w moim życiu mężczyzna, który zniszczył moje dzieciństwo i psychikę.

— Nie chcę go znać. — Odwróciłam się do niego przodem, a jego twarz wykrzywiła się w grymasie niezadowolenia.

— Moim zdaniem zasłużyłaś na prawdę i nie powinnaś poddawać się tak łatwo. — Zacisnęłam usta w wąską linię i zmarszczyłam brwi. — Mimo, że omijałaś ten temat, widzę, jak cholernie cię to boli. Miałaś nadzieję, że on nie żyje, a nagle siedzi w twojej kuchni, rozmawia z twoją mamą i z Irwinem, jakby nigdy nic. Kurwa, nawet mnie to zabolało.

Pogładził mnie po policzku delikatnie i przyciągnął mnie do swojej klatki piersiowej. Przełknęłam ciężko ślinę i objęłam go ramionami w ramach podziękowań za jego obecność przy moim boku. Miałam w głowie kompletny mętlik, nie potrafiłam zebrać myśli do kupy. Zacisnęłam materiał jego kurtki w pięści, a łzy znów pojawiły się w moich oczach.

Nie chciałam płakać, bo ten sukinsyn nie jest wart ani jednej łzy. Jednak gdy spojrzałam w czekoladowe oczy ,,ojca", które po nim odziedziczyłam, serce przyspieszyło swojego bicia, a ja pierwszy raz od bardzo dawna poczułam się jak malutkie, bezbronne dziecko.

Never Say NeverOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz