Rozdział 42.

275 23 3
                                    

ADELE

Czuję przeszywający ból, który promieniuje od głowy, aż po palce u stóp. Próbuję złapać oddech, co przychodzi mi z trudem przez suchość, jaką czuję w gardle. Każda część ciała jest obolała, jednak największym problemem okazują się być ociężałe powieki, których nie jestem w stanie unieść przez dłuższą chwilę. Leżę nieruchomo i próbuję przypomnieć sobie, co się stało i dlaczego tak cholernie cierpli moje ciało.

Brak wspomnień jest jeszcze bardziej przytłaczający niż ciemność, która skrywa się pod powiekami.

Wewnętrzną stoną dłoni udaje mi się wybadać, że leżę na betonie. Wymacuję opuszkami palców ostrożnie fragmenty lodowatego podłoża, a gdy chłodny wiatr łaskocze moje nogi, uchylam powieki. Jakby to miało być znakiem ostrzegawczym, budzącym mnie do życia. Pomieszczenie jest oświetlane jedynie przez światło księżyca, wpadającego przez okno. Szyba jest zbita, resztki szkła leżą na betonie, a grube kraty świadczą jedynie o tym, że na pewno dobrowolnie nigdy nie weszłabym do takiego miejsca.

Mrugam mozolnie w zwolnionym tempie i chwytam się za obolałą głowę. Przez długie leżenie w bezruchu na zimnym, twardym betonie, moje ciało odmówiło posłuszeństwa.

Gdy tylko dotykam włosów, które jak się okazuje, są mokre, zdezorientowana gwałtownie podnoszę się do siadu. Zaczynam żałować każdego, nawet najmniejszego ruchu, gdyż syczę boleśnie, jakby przebiegło po mnie stado słoni. Opieram się plecami o zimną ścianę w świetle księżyca i spoglądam na nogi, które teraz są posiniaczone, a nawet w niektórych miejscach mam niegroźne, jednak zakrwawione rany. Mokra plama na włosach nie daje mi spokoju, dotykam jej delikatnie, wplątując bezpiecznie palce pomiędzy kosmyki.

Dopiero gdy docieram do miejsca, które boli mnie najbardziej, zamieram przerażona. Odsuwam dłoń od głowy i spoglądam na rękę, a serce staje mi na moment. Dłoń zaczyna mi drżeć, gdy patrzę na nią uważnie. Jest splamiona krwią, która prawdopodobnie wycieka z rany na głowie. W niektórych miejscach jest już zaschnięta, a w jednym nadal wyciera świeża, ciepła ciecz, jakby od mocnego uderzenia. Wspomnienia momentalnie do mnie wracają.

Wiadomość od Greysona odnośnie podwózki, wejście w przesmyk i w końcu natrafienie na Naygina oraz Merle'a. Ciałem wstrząsa nagle dreszcz, gdy dociera do mnie, że to kolega ze studiów wyrządził mi taką krzywdę i uderzył mnie bez skrupułów w głowę jakimś niezidentyfikowanym przedmiotem. Trzymam się za głowę uparcie i zastanawiam się, jak długo mogłam być nieprzytomna po tej sytuacji. Wzrokiem mozolnie badam miejsce, w którym się znalazłam.

Nie ma tutaj nic więcej, prócz czterech, betonowych ścian i małego okna z kratami. Dotykam kieszeni spodenek, jednak pamięć kolejny raz ze mną współpracuje i przypominam sobie, że telefon wpadł mi do kałuży. Nawet nie wiem, czy wiadomość do ukochanego doszła.

Właśnie... Alan...

Alan, rodzice, Danielle, Chris, Nate, Colin... Przecież oni nawet nie mają bladego pojęcia, co się ze mną stało...

Jedyne, co po mnie zostało, to prawdopodobnie wysłana wysłana wiadomość do Alana, odnośnie podwózki. Nie było jednak w niej zawarte, że to Greyson mi ją zaproponował, więc tak naprawdę nie mają żadnej informacji, czy w ogóle żyję.

Pocieram skronie spanikowana i staram się utrzymać łzy na wodzy, chociaż kiepsko mi to wychodzi. Sama tak naprawdę dokładnie nie jestem pewna, co się stało i gdzie jestem. Jak to możliwe, że Merle i Naygin akurat znaleźli się w tym miejscu i skąd wiedzieli, że Greyson zaproponuje mi podwózkę do Nowego Jorku?

I jak to do cholery stało się, że współpracują ze sobą?

A może to wcale nie Greyson napisał tego SMS-a, a to wszystko było jedną wielką pułapką, którą zastawiali na nas od dłuższego czasu?

Never Say NeverOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz