Vin otworzył oczy. Leżał w łóżku, przykryty miękką pościelą, która pachniała rumiankiem. Zastanawiał się, czy wszystko w tym miejscu ma tak przyjemny zapach. Wciąż nie był pewien co do tego, dlaczego wylądował akurat tutaj, więc miał nadzieję, że ktoś mu pomoże wyjaśnić tę tajemnicę. Podniósł się trochę, opierając na łokciach i rozejrzał po pomieszczeniu. Na ścianach z szarego kamienia porozwieszane były niewielkie obrazy przedstawiające krajobrazy najpewniej z całego Furantur. Mebli nie było wiele, jedynie szafa, stół i łóżko, na którym obecnie się znajdował. Nie było tu też żadnego kominka, choć o tej porze roku można się było obejść bez niego. Pomieszczenie do największych się nie zaliczało, w dodatku nie miało okien, a jedynym źródłem światła pozostawała pojedyncza świeca zapalona na świeczniku przytwierdzonym do ściany przy wytrzymałych drzwiach. Jeszcze raz spojrzał na umeblowanie i uświadomił sobie, że nie ma nigdzie krzesła, przy którym mógłby usiąść, więc dlaczego ktoś postawił tutaj stół?
Odwrócił się, szukając ostatniego brakującego mebla po pokoju, a wtedy wyraźnie doznał szoku. Za jego plecami, w rogu pokoju siedziała stara kobieta, która wbijała w niego swoje zielone, pełne pasji oczy. Na ustach miała ogromny uśmiech i wyglądała, jakby właśnie ktoś sprawił jej nieziemski prezent.
— Obudziłeś się? — zapytała, od razu wstając. — Pewnie to nie mnie chciałeś zobaczyć po przebudzeniu, ale masz szczęście, że jesteśmy tu sami. Nie chcę, aby inni słyszeli naszą rozmowę.
— Kim jesteś? — Podniósł głos, zrywając się na równe nogi. Jego tors owinięty został bandażami, a pod nimi znajdowały się jakieś zioła. — Gdzie moje rzeczy?
— Spokojnie... Powiedziałam dziewczętom, aby je wyprały. Były całe przepocone i zalane krwią. — Wzruszyła ramionami, całkiem ignorując jego spojrzenie pełne wyższości. Podeszła do drzwi i zamknęła je na klucz. — Teraz nikt nam nie przeszkodzi. Mam na imię Anna. Jestem opiekunką oraz założycielką tego klasztoru.
— Komu służysz? I czego ode mnie chcesz, starucho? — warknął, po czym zorientował się, że było to błędem. Odsunął się od niej pod samą ścianę. Kobieta spojrzała na niego gniewnie, zbliżając się małymi krokami, a jej oczy wyrażały jedynie niebezpieczeństwo.
— Jak mnie nazwałeś? Jesteś w stanie powtórzyć te słowa, smarkaczu? — spytała, wkładając dłonie do rękawów. Vin był wyraźnie zdezorientowany. — Pytam się ciebie. Jesteś?
— Pożałujesz tonu, jakim się do mnie zwracasz. Cogadh! — krzyknął, wystawiając dłoń, jakby chciał coś złapać, jednak nic się nie pojawiło. — Co?
— Głupcze. — Parsknęła pod nosem, zarozumiale patrząc mu w oczy i chcąc nauczyć młodzieńca pokory. — On nie przyjdzie. Nie jesteś już bóstwem.
— Skąd wiesz, że pochodzę z Niebios?! — Zdziwienie, które malowało się na jego twarzy, było czymś więcej niż jedynie szokiem doznanym z powodu informacji, jakie posiadała ta stara kobieta.
— Wiem wiele rzeczy, wiele widziałam i przy wielu z nich byłam. Vindicate — powiedziała, wskazując go palcem. — Złote oczy, brązowe włosy, przybywa zawsze w towarzystwie wygłodniałych kruków, które ślepo podążając za jego zapachem, zawsze odnajdują coś do jedzenia — ludzkie zwłoki... Najstraszniejszy spośród bogów wojny, sprowadza jedynie nieszczęścia. Jednak już dawno zapomniany, przez wszystkich...
— Coś mi się wydaje, że jesteś kimś więcej niż tylko opiekunką klasztoru. Przypomnij mi, jakiemu to bóstwu poświęcony został ten zakon?
![](https://img.wattpad.com/cover/60076955-288-k191411.jpg)
CZYTASZ
Śmierć Niebios
FantasyOd wieków mieszkańcy Furantur wystrzegali się znaków. Odkąd tylko aroganccy ludzie wykradli magię, chmara kruków nie znaczyła niczego dobrego. Co jednak może uczynić dziewczyna, która ujrzała w niej rannego człowieka? Eilis bez zastanowienia wzięła...