Rozdział 46.5 - Zebranie z powodem

3.2K 236 531
                                    



WARNING!!! POSTACIE MOCNO PRZESADZONE.

Gdy południowe światło słoneczne dostało się do komnaty przez otwór w dachu przypominający pięcioramienną gwiazdę, oświetliło ono masywny żyrandol. Tysiące kryształków rozszczepiło promienie, które przybrały barwy wszystkich kolorów tęczy, padając na dwanaście kolumn podtrzymujących lśniący, kopułowaty sufit obłożony złotymi płytami. Wszyscy zebrani wokół okrągłego stołu w milczeniu czekali na przybycie tego, kto ich zebrał. Nadal nie znali konkretnego powodu, jednak mieli doskonałą świadomość, że to wydarzenie odmieni losy całego Furantur. Wbrew pozorom, każdy z nich miał do odegrania znaczącą rolę w przyszłości.

Dziesiątki zaklętych w kamień strażników z białego marmuru stało w szeregu, tworząc szczelny mur otaczający zebranych, nie pozwalając się im wydostać. Nagle jeden z nich uderzył trzymanym przez siebie sztandarem o ziemię, a jego śladem podążyli kolejni. Równe, doskonale zsynchronizowane uderzenia sprawiły, iż kryształki żyrandolu zderzały się ze sobą, imitując dźwięki mnóstwa szklanych dzwoneczków. Dopiero wtedy goście w pałacu zauważyli, że osoba, której tak wyczekiwali, znajduje się już wśród nich. Pojawił się tak bardzo niespodziewanie, że można było pomyśleć, iż od zawsze tam stał. Nawet Rowena, mimo iż patrzyła od dłuższego czasu w górę, nie mogła potwierdzić, że cały ten czas go nie widziała. Zupełnie jakby istniał już od zawsze, choć wcześniej podświadomość celowo go ignorowała. Bo w końcu kto chciałby wiedzieć o istnieniu istot tak doskonałych, że samym słowem kształtowały one rzeczywistość? Na kryształowym żyrandolu, jedną ręką trzymając się grubego łańcucha, stał chłopak, wodząc wzrokiem po siedemnastu zebranych.

— Witam wszystkich! — krzyknął, uśmiechając się szeroko.

Po chwili zeskoczył na blat, lądując miękko, a szkarłatny materiał królewskiej peleryny zatrzepotał w powietrzu. Prezentował się naprawdę imponująco, a samą swoją obecnością budził strach, choć nie sprawiał wrażenia, jakoby miał komuś wyrządzić krzywdę. Korona wykonana ze szczerego złota i wysadzana drogocennymi kamieniami spadła mu z głowy, kiedy pochylił się, by wykonać teatralny ukłon, jednak nie przejął się tym. Kompletnie ją zignorował, gdy toczyła się po błyszczącej posadzce.

Chłopak zajął ostatnie wolne miejsce przy okrągłym stole i skinął dłonią na marmurowego strażnika trzymającego wielkie pudło oklejone niebieską bibułą. Żołnierz podszedł, stawiając ciężkie kroki, a następnie podał pakunek swojemu panu.

— Jak już pewnie zauważyliście, przewyższam was wszystkich zebranych tutaj mocą i władzą — mówił, potrząsając kartonem i nasłuchując tykania, które od tamtego momentu zaczęło się znacznie nasilać. — Jestem Ytty, wasz stwórca, a tutaj mam dziewięćdziesiąt dwa pytania. Zostaliście wybrani, ponieważ w tej puli zadano wam przynajmniej jedno pytanie, na jakie musicie odpowiedzieć.

Ytty, jak się przedstawił, uśmiechnął się szelmowsko, po czym dodał:

— Jednak nie wyobrażajcie sobie zbyt wiele, ponieważ większość tych pytań i tak jest do mnie.

Chłopak włożył dłoń do środka pakunku, wyjmując pierwszą karteczkę. Parsknął pod nosem, odkładając ją na bok. Uczynił podobnie jeszcze z kolejnymi dwudziestoma, za każdym razem szepcząc pod nosem "znowu do mnie". Po tych słowach zawsze wodził po zniecierpliwionych twarzach wezwanych przez siebie gości, udając współczucie.

"Zaczynasz mnie denerwować..." — pomyślała Vanora, jednak nie powiedziała tego na głos. Nie uważała za stosowne dawać znać o swojej irytacji spowodowanej zachowaniem własnego stwórcy.

— Zaczynasz mnie denerwować! — krzyknął Vindicate, wstając, a wszyscy skinęli potwierdzająco głową.

— W takim razie może zaczniemy od ciebie, Vin! — odpowiedział mu Ytty, mrużąc oczy. Włożył dłoń do niebieskiego pudełka, z którego wyciągnął pytanie do bóstwa wojny.

Śmierć NiebiosOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz