Tajemniczy stwór, który odnalazł Vina i Eilis w Lesie Błogosławionych, stał teraz przed nimi. Dopiero chwilę temu pozbawił życia Przewodnika, będącego jedynie starcem podróżującym z grupą ludzi i prowadzącym karawanę, a teraz wpatrywał się w dwójkę młodzieży swoimi czarnymi jak węgielki oczyma. Nie wykonywał żadnych gwałtownych ruchów, a jego oddech był prawie niewyczuwalny, wyrównany. Mógł pochwalić się znacznie większym wzrostem od chłopaka i dziewczyny. Mierząc ponad dwa metry, stał na kozich nogach o brązowym futrze. Garbił się, nachylając tak, aby jego twarz znalazła się na wysokości twarzy szatyna. Przysunął ją bliżej, bacznie obserwując młodzieńca. Na gołym, wychudzonym torsie przewieszony miał skórzany pasek od torby, którą nosił ze sobą. Przekręcił głowę, mrugając pytająco. Z czaszki wyrastały mu pokaźne rogi, które w pewnym stopniu przypominały gałęzie starego drzewa. Rzadkie, brązowoszare włosy zaczesał ręką do tyłu. Podniósł ostrożnie prawą dłoń i przejechał długimi, kościstymi palcami po policzku Vina, ten jednak zniesmaczony tym gestem, odepchnął go.
— Jest tak, jak mówią legendy. Zjawiłeś się, aby zaprowadzić ich do domu — powiedział melodyjnym głosem, niemal dziecięcym, który z pewnością niejednokrotnie przerywał głuchą ciszę tego miejsca. Przeniósł swój wzrok na rękojeść sztyletu, który ciągle trzymany był przez chłopaka w geście obronnym. — Pamiętam to ostrze...
—Czy jesteś tym, kogo szukam? — zapytał arogancko szatyn, ruchem ręki odsuwając Eilis w tył. Sam nie wiedział, dlaczego to zrobił. Prawdopodobnie był to wojenny instynkt, który w razie potrzeby kazał mu zminimalizować liczbę ofiar. Dziewczyna posłusznie wykonała jego polecenie.
— Lucus Matuti... — wyszeptała blondynka, sprawdzając, jak na imię zareaguje stworzenie zamieszkujące to miejsce.
Ku zdziwieniu Eilis, istota uśmiechnęła się łagodnie, zamykając oczy. Po chwili odsunęła się, wyprostowując.— Tak mnie nazywają w częściach świata, w których mają świadomość mego istnienia — mówił uprzejmie i wyraźnie. — A tylko jedna osoba na tym świecie jest świadoma mego istnienia.
— Matka Anna — dokończyła za niego dziewczyna, a następnie odetchnęła z ulgą.
— Powiedz mi, śmiertelniku... Co robisz w towarzystwie tego młodego bóstwa? — Wskazał palcem na Vina, który wciąż mu nie ufając, nie chował broni.
— Zostałam poproszona, aby wskazać mu drogę. — Wyjaśniła, kładąc swoją torbę na ziemię, a następnie wyjęła z niej szkatułkę z matowego szkła. — Poproszono mnie także, abym ci to dostarczyła.
— Czy to... — Złączył dłonie, przyglądając się z nadzieją temu, co trzymała blondynka. Nachylił się nad nią, aby zabrać przedmiot i delikatnie uchylił wieko. Od razu na jego twarzy pojawił się szeroki uśmiech, odsłaniając równe, białe zęby. — Udało się jej. Anna naprawdę tego dokonała! — krzyczał, podskakując przy tym radośnie.
— Wiesz, co to jest? —spytał go Vin, marszcząc brwi. Dla niego ta rzecz nie była niczym innym, jak tylko zwyczajnym patykiem, w który wrośnięty był mały, zielony kamień, ale wydawać by się mogło, że to coś niesamowicie cennego.
— Ostatnia nieprzekuta gałązka drzewa, które zrodziło magię — powiedział, ruszając w głąb lasu. Pozostała dwójka niepewnie podążyła jego śladem. Lucus Matuti rzeczywiście poruszał się po tym miejscu, jakby sam był jego częścią. Szybko, bezszelestnie, dokładnie stawiał każdy krok. Można było pomyśleć, że na pamięć zna każdy milimetr tego ciemnego boru, w którym jedynym źródłem światła były małe owady świecące bladozielonym blaskiem.
— Od jak dawna tu jesteś? — Z ust Eilis wyszło pytanie, które chciało przerwać ciszę. Stwór prowadzący ich wąskimi szlakami wśród krzewów nie zwlekał długo z odpowiedzią.
![](https://img.wattpad.com/cover/60076955-288-k191411.jpg)
CZYTASZ
Śmierć Niebios
FantasyOd wieków mieszkańcy Furantur wystrzegali się znaków. Odkąd tylko aroganccy ludzie wykradli magię, chmara kruków nie znaczyła niczego dobrego. Co jednak może uczynić dziewczyna, która ujrzała w niej rannego człowieka? Eilis bez zastanowienia wzięła...