Światło wpadające przez kolorowe witraże w sali tronowej Helium sprawiło, że na twarzy Arthura pojawiła się intensywna czerwień, nadając mu jeszcze bardziej skruszonego i zawstydzonego wyrazu. Głowę miał pochyloną, nie podnosząc wzroku na boginię, przez co ta nie potrafiła odgadnąć, o czym chłopak obecnie myślał. Chciała podnieść rękę, wyciągnąć ją w jego stronę i rozkazać mu wstać, a następnie podejść bliżej. Tak blisko, jak zrobiła to Duana jeszcze przed momentem, zanim wytrąciła ją z równowagi. Chciała przytulić swojego wiernego Arthura, który trwał przy niej tyle czasu, nie narzekając na nic i nie sprzeciwiając się nigdy jej woli, ale nie mogła tego zrobić. Arthur nie mógł widzieć w niej kogoś, kim dla niego nie była. Nie mogła popełnić ponownie tego samego błędu. Dwunastu poprzedników, dwanaście Boskich Świateł, dwanaście porażek i ani jednej łzy. Za każdym razem historia wyglądała dokładnie tak samo. Kochali ją. Nie jak boginię, czy kochankę. Kochali ją jak matkę, a Helium po ich śmierci nigdy nie była w stanie płakać. Nie zasługiwała na to wszystko. Wiedziała, że nigdy nie przywiąże się do kogoś na tyle mocno, aby ronić łzy. Zbyt wiele śmierci i zbyt wiele rozstań pozostawiło piętno na jej sercu. Oni umierają, ona trwa wiecznie. Tym była jej klątwa — klątwa jedynej w pełni nieśmiertelnej bogini stąpającej po Niższym Królestwie.
"Druga miłościwą matką, której wyschły łzy..." — zaśpiewała pod nosem, ledwo słyszalnie, ale głosem tak pięknym i melodyjnym, że Arthur na policzkach poczuł ciepło słonych kropel. Przetarł szybko oczy rękawem i uniósł głowę ze zdziwieniem.
— Nigdy nie śpiewałaś... — zaczął, lecz od razu się opamiętał i ponownie opuścił wzrok. — Nie ważne. Przepraszam.
— To nie o mnie — mówiła, nie drgając przy tym ani o centymetr. Wciąż siedziała nieruchomo niczym drogocenna figura z porcelany, wpatrując się beznamiętnie w dal. — Zazdroszczę Tarze. Mój wers jest o wiele bardziej egoistyczny...
Zawahała się. Jej delikatnie rozwarte usta drgnęły w niepewności, ale postanowiła zaśpiewać raz jeszcze:
Pierwszą z nich, bestia okrutna, tworzy rzeki krwi.
Drugą miłościwa matka, której wyschły łzy.
Trzeciej morze potrafiło cały zalać świat.
Czwartą — Świecę — precz Ciemności! Wielbcie setki lat!
A tańcząc, a skacząc, a bawiąc się, nieczysto grając,
Żyjecie, płaczecie, o jednej wciąż zapominając...
Arthur, nie próbując się zastanawiać nad znaczeniem słów, był zbyt oczarowany fenomenem otwartości bogini. Zazwyczaj nie mówiła aż tyle, toteż i on nie był w stanie wydusić z siebie więcej niż dwa ciche słowa, w których zawarł wszystko, co obecnie czuł:
— Piękna piosenka.
— Tak myślisz? Według mnie jest przerażająca — powiedziała, z trudem powstrzymując drżące dłonie. — Ciągle przypomina o tym, że ona wie o nas wszystko.
— Ona? — zdziwił się, słuchając uważniej. — Kto taki?
— Duana. Napisała ten utwór, aby przypominać wszystkim strąconym bóstwom, że widzi nasze grzechy. Po jednym wersie dla każdego upadłego boga... Jeśli ktoś z nas umiera, Duana wymazuje jego linijkę. W Niższym Królestwie jej moc jest największa. Dla niej Furantur to istny raj — przeciwieństwo Niebios, w których musiała ciągle żyć w cieniu. Tutaj może pokazać swój cały potencjał... — przerwała, wreszcie odwracając głowę w stronę blondyna. — Ale nie o niej mieliśmy dziś rozmawiać. Wróciłeś, Arthurze. Jak twoja misja?
CZYTASZ
Śmierć Niebios
FantasyOd wieków mieszkańcy Furantur wystrzegali się znaków. Odkąd tylko aroganccy ludzie wykradli magię, chmara kruków nie znaczyła niczego dobrego. Co jednak może uczynić dziewczyna, która ujrzała w niej rannego człowieka? Eilis bez zastanowienia wzięła...