Rozdział 61 - Helium z Arthurem

2.1K 253 152
                                    



Światło wpadające przez kolorowe witraże w sali tronowej Helium sprawiło, że na twarzy Arthura pojawiła się intensywna czerwień, nadając mu jeszcze bardziej skruszonego i zawstydzonego wyrazu. Głowę miał pochyloną, nie podnosząc wzroku na boginię, przez co ta nie potrafiła odgadnąć, o czym chłopak obecnie myślał. Chciała podnieść rękę, wyciągnąć ją w jego stronę i rozkazać mu wstać, a następnie podejść bliżej. Tak blisko, jak zrobiła to Duana jeszcze przed momentem, zanim wytrąciła ją z równowagi. Chciała przytulić swojego wiernego Arthura, który trwał przy niej tyle czasu, nie narzekając na nic i nie sprzeciwiając się nigdy jej woli, ale nie mogła tego zrobić. Arthur nie mógł widzieć w niej kogoś, kim dla niego nie była. Nie mogła popełnić ponownie tego samego błędu. Dwunastu poprzedników, dwanaście Boskich Świateł, dwanaście porażek i ani jednej łzy. Za każdym razem historia wyglądała dokładnie tak samo. Kochali ją. Nie jak boginię, czy kochankę. Kochali ją jak matkę, a Helium po ich śmierci nigdy nie była w stanie płakać. Nie zasługiwała na to wszystko. Wiedziała, że nigdy nie przywiąże się do kogoś na tyle mocno, aby ronić łzy. Zbyt wiele śmierci i zbyt wiele rozstań pozostawiło piętno na jej sercu. Oni umierają, ona trwa wiecznie. Tym była jej klątwa — klątwa jedynej w pełni nieśmiertelnej bogini stąpającej po Niższym Królestwie.

"Druga miłościwą matką, której wyschły łzy..." — zaśpiewała pod nosem, ledwo słyszalnie, ale głosem tak pięknym i melodyjnym, że Arthur na policzkach poczuł ciepło słonych kropel. Przetarł szybko oczy rękawem i uniósł głowę ze zdziwieniem.

— Nigdy nie śpiewałaś... — zaczął, lecz od razu się opamiętał i ponownie opuścił wzrok. — Nie ważne. Przepraszam.

— To nie o mnie — mówiła, nie drgając przy tym ani o centymetr. Wciąż siedziała nieruchomo niczym drogocenna figura z porcelany, wpatrując się beznamiętnie w dal. — Zazdroszczę Tarze. Mój wers jest o wiele bardziej egoistyczny... 

Zawahała się. Jej delikatnie rozwarte usta drgnęły w niepewności, ale postanowiła zaśpiewać raz jeszcze:

Pierwszą z nich, bestia okrutna, tworzy rzeki krwi.

Drugą miłościwa matka, której wyschły łzy.

Trzeciej morze potrafiło cały zalać świat.

Czwartą — Świecę — precz Ciemności! Wielbcie setki lat!

A tańcząc, a skacząc, a bawiąc się, nieczysto grając,

Żyjecie, płaczecie, o jednej wciąż zapominając...


Arthur, nie próbując się zastanawiać nad znaczeniem słów, był zbyt oczarowany fenomenem otwartości bogini. Zazwyczaj nie mówiła aż tyle, toteż i on nie był w stanie wydusić z siebie więcej niż dwa ciche słowa, w których zawarł wszystko, co obecnie czuł:

— Piękna piosenka.

— Tak myślisz? Według mnie jest przerażająca — powiedziała, z trudem powstrzymując drżące dłonie. — Ciągle przypomina o tym, że ona wie o nas wszystko.

— Ona? — zdziwił się, słuchając uważniej. — Kto taki?

— Duana. Napisała ten utwór, aby przypominać wszystkim strąconym bóstwom, że widzi nasze grzechy. Po jednym wersie dla każdego upadłego boga... Jeśli ktoś z nas umiera, Duana wymazuje jego linijkę. W Niższym Królestwie jej moc jest największa. Dla niej Furantur to istny raj — przeciwieństwo Niebios, w których musiała ciągle żyć w cieniu. Tutaj może pokazać swój cały potencjał... — przerwała, wreszcie odwracając głowę w stronę blondyna. — Ale nie o niej mieliśmy dziś rozmawiać. Wróciłeś, Arthurze. Jak twoja misja?

Śmierć NiebiosOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz