Eilis otworzyła oczy i ujrzała rozległą przestrzeń wypełnioną światłem, ale to nie było Nigdzie, w którym miała się znaleźć. Jej Nigdzie było rozległym polem pełnym kłosów dojrzałej pszenicy ciągnącym się aż po horyzont, a na błękitnym, bezchmurnym niebie, w najwyższym punkcie, świeciło jasne słońce. Pegeen powiedziała, że rzuci ją w najbardziej szalony zakątek umysłu. Dziewczyna nie wiedziała, czy to można nazwać "najbardziej szalonym", ale zdecydowanie powodowało u niej niepokój. Już kiedyś się tu znalazła i wcale nie było to aż tak dawno temu. Miała też szczerą nadzieję, że nie wróci tu nigdy więcej.
Wielkie, białe płyty tworzyły drogę do masywnego tronu z marmuru, wokół którego na próżno było szukać jakiegokolwiek cienia. Nic nie było w stanie się tu ukryć, bo wszystko stawało się doskonale widoczne. Na podwyższeniu zasiadała Nathaira, rozkładając się wygodniej w swoim tronie. Jej trupio blada cera wydawała się zapewne jeszcze jaśniejsza niż w rzeczywistości, kontrastując z długimi, prostymi włosami układającymi się w kosmyki wijące po ziemi niczym czarne węże.
Ostatnim razem, gdy się spotkały, Eilis klęczała na ziemi przed rzeźbionym kuferkiem bez zamka, którego nie dało się normalnie otworzyć, a w jakim podobno znajdowała się jej śmierć — dar dla Nathairy za to, że przyjęła dziewczynę na audiencję. Tym razem również takowy kuferek znalazł się przy podwyższeniu, ale to nie Eilis przed nim klęczała.
Delikatna dłoń przejechała po ciemnobrązowym pudełku zdobionym czarnymi grawerunkami, po czym kobieta w płaszczu z białych piór odwróciła głowę, spoglądając na blondynkę.
— Poprzednio przyszliśmy wszyscy, bo umarłaś ty — zaczęła Sowa, uśmiechając się z tęsknotą. — Dziś jesteśmy tu tylko we dwie, bo umarłam ja.
Eilis zamarła, nie wiedząc, co tak właściwie właśnie miało miejsce. Znalazły się po drugiej stronie, tam, gdzie trafiają wszystkie ludzkie dusze, które opuściły materialne ciało. Czy to oznaczało, że w Causamalii coś się nie powiodło i umarły? Przełknęła głośno ślinę, zerkając ukradkiem na Nathairę, ale ta tylko uśmiechnęła się lekko, pokazując dłonią, by kontynuowały rozmowę. Nie chciała przeszkadzać w ostatnich chwilach, jakie im pozostały.
— Przepraszam — powiedziała, podnosząc się z posadzki, odchodząc od kuferka i stając przed dziewczyną twarzą w twarz. Były równego wzrostu, ale Eilis nie miała pojęcia, czy wcześniej też tak było. Oczy Sowy, niegdyś błękitne, teraz stały się oczyma drapieżnego ptaka ukrywanymi za porcelanową maską. — Chciałam zostać z tobą jak najdłużej, aż do momentu, w którym będziesz gotowa, jednak... chyba nie będę w stanie.
Po tych słowach uniosła lewą stronę płaszcza sięgającego połowy ud, odsłaniając wielką ranę zajmującą cały bok brzucha. Eilis drgnęła, widząc, jak większa część Sowy została przez coś odgryziona. Z czymś takim już dawno powinna być martwa. Czy to możliwe, że to właśnie jest powód, dla którego znalazły się u Nathairy?
— Kto to zrobił? — zapytała, a jej usta drżały, ledwo wypowiadając tę kwestię. Instynktownie odwróciła wzrok. — Kto byłby do czegoś takiego zdolny?
— Ty — odpowiedziała, uśmiechając się z rozbawieniem i przyłożyła dłoń do policzka Eilis. — A raczej to, co jest teraz tobą.
— Nigdzie... — wyszeptała, a w kącikach jej oczu pojawiły się łzy. Nigdzie nie miało własnego imienia. Przybierało imię tego, kto je widzi. Nigdzie nie miało własnego ciała. Było osobą, która na nie patrzy. Nigdzie zdecydowanie było teraz Eilis, a Eilis nic nie mogła z tym zrobić. — Kiedy?
CZYTASZ
Śmierć Niebios
FantasyOd wieków mieszkańcy Furantur wystrzegali się znaków. Odkąd tylko aroganccy ludzie wykradli magię, chmara kruków nie znaczyła niczego dobrego. Co jednak może uczynić dziewczyna, która ujrzała w niej rannego człowieka? Eilis bez zastanowienia wzięła...