Rozdział 58 - Kapłani z Ornory

2.5K 271 212
                                    


Z wysokiego nieba, które już od rana skąpane było w ciemnych chmurach, spadł długo oczekiwany deszcz. Uderzając w błękitne płyty ozdobione białymi promieniami, niektóre krople szczęśliwie odnajdywały otwór w kopule sali obrad kształtem przypominający pięcioramienną gwiazdę. Dostawały się do wnętrza budynku i spływały strumieniami, a gdy natrafiały na delikatne kryształki ogromnego żyrandolu zawieszonego na złotych łańcuchach, wygrywał on melodię tysiąca szklanych dzwoneczków. Następnie, pchane siłą grawitacji, strumienie łączyły się u zwieńczenia żyrandolu w nieprzerwaną nić, która ciągnęła się aż do ziemi, gdzie wpadała do wielkiej misy z czarnego kamienia i spiralnym torem spływała w głąb naczynia. Czy tego chcieli, czy też nie, oglądanie tego niezwykłego zjawiska było jedynym ciekawym zajęciem kapłanów oczekujących na rozpoczęcie się obrad.

Usadzeni przy stole z ciemnego, lakierowanego drewna wzorowanego na pierścieniu, zebrali się wszyscy znaczący członkowie największych kościołów Ornory, by wspólnie omówić problem, z którym przyszło im się mierzyć w tych trudnych czasach. Każdy z nich doskonale pamiętał dzień, gdy Niebiosa umilkły i przestały zsyłać błogosławieństwa. Ten sam dzień, który przejdzie do historii Furantur na długie stulecia. Nie słysząc już więcej głosu opiekunów, nie otrzymując od nich żadnych wskazówek, nie wiedzieli, co mają robić. Błądzili niczym dzieci we mgle, oczekując, że ktoś chwyci ich za rękę i wyprowadzi z tego nieszczęścia. Zebranie w Ornorze było rzeczą nieuniknioną. Kapłani zwrócili się o pomoc do przedstawicieli dwóch największych kościołów, jakie powstały z początkiem nowej cywilizacji — do kościołów Nathairy i Helium. Najwspanialsze bóstwa, które kochały ludzi ponad swoich pobratymców. Śmierć, będąca matką wszelkiego życia oraz Światło, jakie nie zgasło nawet wtedy, gdy Ciemność spowiła świat, stawały się w tych czasach nadzieją na przyszłość. Nic nie musiało się jeszcze kończyć, nawet jeżeli Niebiosa umilkły. Zawsze istniała szansa, iż ponownie ktoś wstawi się za ludźmi, tak jak miało to miejsce dwieście lat wcześniej.

Yria odchylił się na krześle, sprawiając, iż jego oparcie szybko natrafiło na opór w postaci jednej z trzydziestu sześciu kolumn z białego marmuru, które zdobiły salę obrad. Dokładnie tak, jak się tego spodziewał, jego mistrz od razu spiorunował go wzrokiem i dał do zrozumienia, że po wszystkim zamierza go przykładnie ukarać za lekceważące zachowanie, mimo iż młodzieniec nie widział w swoim postępowaniu niczego nieodpowiedniego. Zebranie jeszcze się nie rozpoczęło. Nie było w pomieszczeniu ani najwyższego kapłana Helium, ani tym bardziej długowiecznej kapłanki Nathairy. Krążyły pogłoski, że bogini Śmierci ofiarowała swej służce wieczną młodość w zamian za całkowite oddanie, więc Yria bardzo chciał na własne oczy zobaczyć tę kobietę. Zamierzał osobiście ocenić, czy naprawdę jest tak piękna, jak rozpowiadali jego rówieśnicy w zakonie, mimo iż nigdy jej nie widzieli. Podobno miała ponad sto lat, a nadal wyglądała co najwyżej na trzydzieści.

Niecierpliwiąc się coraz bardziej dziwnym opóźnieniem, chłopak zaczął wodzić wzrokiem po pozostałych kapłanach. Większości z nich nigdy nie widział na oczy, tym bardziej nie miał pojęcia, jakie konkretnie stanowisko zajmują w swoich zakonach. Gdyby nie kamienne posągi strażników, które stały za każdym z trzydziestu sześciu krzeseł, tuż obok marmurowej kolumny, nie miałby pojęcia, kogo reprezentują dane osoby. Rycerze z piaskowca świetnie wpasowali się w scenerię wszechobecnej bieli i złota, a w dłoniach każdy z nich trzymał sztandar bóstwa wyznawanego przez przydzielonego im kapłana. Za Yrią również znajdował się jeden. Obserwował zgromadzenie tak samo uważnie, jak sam młodzieniec, ściskając herb Serielye — bogini najbliższej sercu Yrii.

Chłopak wrócił do pozycji wyjściowej, sprawiając, że wszystkie cztery nogi krzesła ponownie dotknęły ziemi i pochylił się nad stołem, opierając łokcie o blat, przytrzymując znudzoną głowę obiema dłońmi. Był pewien, że po powrocie i tak będzie musiał przepisywać księgi, więc jedna czy dwie więcej nie zrobią mu żadnej różnicy. Zdziwił się, gdy dzięki tak niewielkiej zmianie perspektywy mógł ujrzeć kogoś, kogo na zebraniu nie powinno być. Do sali nie miał wstępu nikt poza kapłanami. Nawet strażnicy czekali poza mosiężnymi wrotami. Mimo wszystko tuż obok drzwi, na niewielkim, drewnianym taborecie, oparta o ścianę, siedziała stara kobieta w czarnych, zużytych szatach. Wyglądała, jakby już od lat miała do krtani przyłożoną kosę Śmierci, ale nawet mimo tego jej spojrzenie pozostawało pełne młodzieńczej energii. Uśmiechnęła się do Yrii, przez co jej twarz zdawała się pokryć jeszcze większą ilością zmarszczek. Musiała zorientować się po jego minie, że jest tutaj nowy.

Śmierć NiebiosOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz