Prolog

19K 1.1K 207
                                    

Donośny dźwięk chórów odbijał się echem między złotymi kolumnami, rozstawionymi wokół ogromnej czary z białego marmuru i wypełniał całą katedrę. Śpiewana w niskiej tonacji pieśń żałobna sprawiała, że powietrze drżało, lekko łaskocząc skórę wszystkich zebranych. Ich spojrzenia zwróciły się na kobietę stąpającą boso po białych płytach.

Jej piękne, czarne włosy, z którymi kontrastowała trupioblada cera, łagodnie spływały po plecach, sięgając samej ziemi. Ubrana w długą, lekką i przewiewną czarną suknię szła dumnie, nie rozglądając się na boki. Obecnie jej jedynym celem była marmurowa czara. W dłoniach niosła kamienny talerz, wokół którego wiły się dwa rzeźbione węże, otwierając paszczę, jak gdyby chciały skosztować czerwonej substancji ze środka naczynia. Kobieta zrobiła kolejny krok, ostrożnie stawiając nogę na pierwszym stopniu, a wtedy do ogromnej sali ktoś wbiegł, obejrzał się po zebranych i zaczął pchać kolosalne drzwi z mosiądzu, aby jak najszybciej je zatrzasnąć. W mgnieniu oka podbiegli do niego inni, żeby pomóc założyć zasuwę i zamknąć wszystkich w bezpiecznym miejscu.

— Nadchodzi — powiedział przybysz, ocierając pot z czoła rękawem i ze zmęczenia opierając się plecami o wrota, aby następnie osunąć na ziemię. Widząc to, chór przyśpieszył tempa, by jak najszybciej zakończyć obrzędy. Nie zostało już wiele czasu.

— Ja, Nathaira, śmierć, która od początku świata szła w parze z wojną, wyrzekam się ciebie — powiedziała, wlewając czerwoną substancję do marmurowej czary, plamiąc tym samym biały kamień.

— Ona, Nathaira, śmierć, która od początku świata szła w parze z wojną, wyrzeka się ciebie! — krzyczeli wszyscy wokoło, powtarzając jej słowa. Z ich oczu płynęły łzy, a oni sami nie patrzyli na ziemię. Spojrzenia swe kierowali ku górze. Nie pierwszy raz się to działo i nie pierwszy raz płakali. Tak było za każdym razem. Właśnie ktoś odchodził, by narodzić się na nowo.

Z drugiej strony nadszedł mężczyzna potężnej budowy, odziany w złotą zbroję. Swoje brązowe włosy zaczesał do tyłu i związał. Jego twarz wyrażała niezgłębiony smutek. Trzymając w dłoni miecz, zanurzył go w czarze, plamiąc ostrze.

Krótko po tym geście wrota z mosiądzu przełamały się, wpuszczając do środka młodego chłopaka o złotych oczach. Spojrzał na płaczących i nie rozumiał, dlaczego ronią dla niego łzy. Tak bardzo go to denerwowało. W końcu to z ich winy został skazany na taki los. Przejechał dłonią po lewej ręce, z której ciągle spływała jego krew. Ta sama krew, którą wlali dziś do czary jego "przyjaciele". Rana nie chciała się zagoić, więc to się już wydarzyło. Nieśmiertelność została mu odebrana.

— Potępiam cię, Vindicate! — krzyknął mężczyzna, kierując swoje ostrze w stronę chłopaka. — Nie ma dla ciebie ratunku. Ten dzień zostanie przez ciebie zapomniany, a ty sam skazany jesteś na śmiertelne życie z ludźmi. Niebiosa przemówiły poprzez najbliższą ci osobę.


—  "Śmierć od zawsze idzie w parze z wojną", tak? — spytał, cytując słowa, które słyszał od momentu swoich narodzin.

— W rzeczy samej — odezwała się kobieta, odkładając kamienne naczynie. Śpiewy chóru umilkły, a głuchą ciszę raz jeszcze przebił jej melodyjny, spokojny głos. — Ja, bóstwo śmierci skazałam cię na wygnanie. Żegnaj, najpotężniejszy boże wojny.

________________________________________

Okej, witam Was tu serdecznie!
Dotrwaliśmy do końca prologu, który w sumie jeszcze nie powiedział nam nic ciekawego...
W następnym rozdziale poznamy trochę naszych bohaterów, w kolejnym świat, a w jeszcze następnym zacznie się fabuła, tak więc wytrzymajcie :D

Śmierć NiebiosOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz