- Naprawdę? - mruknęła zabierając z półki opakowanie z makaronem pene rigate.
- Przepraszam, że dla mnie makaron oznacza spaghetti - odpowiedział opierając łokcie na wózku, w którym siedziała Mavelle ciągle pocierając oczy.
- Świetnie, więc wiesz jak wyglądają pomidory? - zapytała oglądając się przez ramię.
- Bardzo zabawne, Scotlyn - mruknął dostrzegając jak brunetka się uśmiecha. Znał Scottie od siedmiu lat. Gdyby podsumować dni, które spędzili w swoim towarzystwie mógłby powiedzieć, że znał ją może z dwa miesiące. Maksymalnie pół roku, nie więcej. Mimo to wydawało mu się, że rzadko się uśmiecha. W końcu bywała obrażona na cały świat gdy zrobiła coś nie perfekcyjnie, czyli wbrew swoim zasadom oraz gdy coś szło nie po jej myśli. Albo gdy przegrywała z Daisy.
- Ja wiem jak wyglądają pomidory - Mavelle dumnie uniosła głowę.
- To pomożesz wujkowi je znaleźć - odpowiedziała krótko Scottie, ciągnąc za sobą Malcolma.
- Czyli rozumiem, że się rozdzielamy.
- Już i tak straciliśmy tutaj czterdzieści minut - powiedziała spoglądając kątem oka na zegarek - mam spotkanie za godzinę.
- Spotkanie?
- Tak.
- Chyba nie randkę - Luke uniósł wzrok na idącą przed nim brunetkę, lecz ta milczała. - Scottie, nie zostawisz mnie samego. Pamiętasz słowa Paulsena? Razem mamy...
- Wyluzuj, Luke. To tylko spotkanie z klientem - kiedy powiedziała to blondyn odetchnął a na jej twarzy znów pojawił się uśmiech - tym razem.
- Uprzedzaj mnie proszę o wyjściach co najmniej dzień przed - mruknął zabierając kilka pomidorów, marchewek, jabłek i gruszek.
- Chaz ma urodziny w sobotę - powiedział nagle Macolm - trzeba się przebrać i w ogóle...
- Chcesz iść na taką lamerską imprezę? - zapytał Luke gdy tylko udało mu się ich dogonić. Pchnął wózek prosto do kas, gdzie stanęli w dość długiej kolejce.
- Co to znaczy lamerską? - zapytała Mavelle bawiąc się końcami swoich kręconych włosów.
- Nie ważne, wymyślimy jakiś fajny strój. Wujek Luke przecież jest artystą. Na pewno pobijesz wszystkich - mówiąc to kobieta pstryknęła w nos chłopca i wyjęła telefon z kieszeni kurtki.
- Ja też mogę iść? - zapytała dziewczynka.
- Też chcesz się bawić z tymi lamusami? - zapytał blondyn pchając wózek o kilka kolejnych centymetrów.
- Zostaniesz ze mną w domu. Albo pójdziemy do dziadków.
- A ja? - zapytał oburzony Hemmings. Może i ten cały układ z rodziną mu nie odpowiadał, ale tydzień, który spędził ze Scottie i dzieciakami sprawił, że teraz dziwnie czuł się idąc gdzieś bez nich.
- Podrzucisz Malcolma i dam ci wolne. W zamian za to ty dasz mi wolne jak będę tego potrzebowała - odparła wyjmując portfel z torebki.*
- Wujku, ale ja jestem głodna - mamrotała Mavelle wiercąc się na kanapie.
- Tam są chipsy - odpowiedział wystukując na klawiaturze komputera kolejne litery.
- Nie chcę. Chcę obiad - kontynuowała.
- Twój brat nie jest głodny.
- Jestem - wtrącił się Malcolm. Blondyn westchnął cicho i zamknął laptopa, odkładając go na stolik do kawy. Udał się do kuchni, jednak to niczego nie zmieniło. Lodówka była pełna a on wyprany z pomysłów. Sięgnął po telefon i wybrał numer Scottie wsłuchując się w sygnał oczekiwania na połączenie.
- Luke?
- Scottie? Dzieciaki są głodne i...
- Jestem na spotkaniu. Nie mam czasu. Miałeś dzwonić tylko w pilnych sprawach.
- Ale to jest pilna sprawa! Mav ciągle marudzi, że...
- Wiesz, mam świetny pomysł. Ugotuj coś.
- Więc na sarkazm masz czas? - zapytał mimowolnie przewracając oczyma.
- Cześć, Luke - mruknęła a chwilę potem, zanim zdążył cokolwiek powiedzieć usłyszał dźwięk zakończonego połączenia.
- Jędza - syknął blokując ekran telefonu - dzieciaki, halo. Zamawiamy pizzę - powiedział zamykając lodówkę.
- Pizza, hura - krzyknął Malcolm.*
- Nie, mamo. Też nie uważam, że to dobry pomysł, ale oni za nią tęsknią a ona ich potrzebuje. Spróbuję pogadać o tym z Luke'm. Pa - powiedziała po cichu wchodząc do domu. Ostatnio na każdym kroku odczuwała brak swojego mieszkania i beztroskiego życia. Wracając po pracy do domu, w którym czekała na nią poniekąd jej nowa rodzina czuła się dziwnie. Tak jak i tym razem. Kiedy się rozłączyła zauważyła, że na kanapie w salonie, w otoczeniu trzech kartonów pizzy spała Mavelle. Zaraz obok, tyle, że na dywanie spał Malcolm. Luke zaś siedział na dywanie, lecz jego głowa spoczywała na kanapie a jego oczy były zamknięte. Cała trójka spała. Scottie nie miała chęci by ich budzić ani siły by przenieść dzieci do swoich pokoi. Wyłączyła więc telewizor, dopiero teraz orientując się, że jest prawie północ. Spotkania biznesowe zazwyczaj tyle nie trwają. Choć określenie Marca jako wyłącznie klienta byłoby błędne.
Scottie zebrała kartoniki i przełożyła resztki na talerz. Sama nie była głodna po kolacji, jaką postawił jej Agüero. Postanowiła wziąć prysznic i kiedy tylko wróciła do salonu zauważyła, że brakuje jednej osoby. Blondyn kręcił się po kuchni pozostając wciąż na pół przytomnym. Gdy dostrzegł Scottie westchnął cicho i położył dłonie na blacie.
- Skoro potrzebowałaś wyjść na randkę mogłaś powiedzieć - zaczął.
- Mówiłam, że miałam spotkanie z klientem.
- Gówno nie klientem - prychnął odwracając się na pięcie.
- Nie byłam na randce, słyszysz?
- To nie moja sprawa z kim sypiasz - mruknął wkładając kubki do zmywarki.
- Ale potrzebuję tego wolnego na sobotę.
- Czyli jednak randka?
- Co cię to... - powiedziała opierając się o blat.
- Czyli zapomnij - odparł zamykając zmywarkę.
- Co?
- W sobotę Malcolm ma trening. Ja pracuje, więc ty go odbierasz. Ja go zawiozę. Potem wyślemy go na tą lamerską imprezę Chaza i zajmiesz się Mavelle. Jesteśmy ich opiekunami, musimy na ten czas skreślić swoje życie prywatne. Jakby się poczuli gdyby z rana pałętałby się tutaj jakiś facet w gaciach? - zapytał znów spoglądając w jej kierunku.
- Ty jesteś takim facetem - odparła spoglądając na śpiącą dwójkę.
- Ja jestem jedynym takim facetem, który może to tutaj robić. Na randki będziesz miała czas potem, jak już oni wrócą do Daisy - dodał. Sam od dawna się z nikim nie umawiał i nie chciał gnić w domu z Mavelle podczas gdy Scottie świetnie bawiłaby się na randce z jakimś nieznanym mu gościem. Poza tym nie chciał by szła gdziekolwiek. Dziwnie się czuł, gdy nie byli razem, we czwórkę.
- Właśnie o tym chciałam z tobą porozmawiać. Daisy ma się gorzej - powiedziała cicho gdy Luke w końcu stanął w miejscu.
- Gorzej? To znaczy jak bardzo gorzej?
- Wczoraj jakby... próbowała się otruć lekami- wyszeptała a blondyn przez chwile milczał.
- A ty masz w głowie tylko randki, nie do wiary - machnął ręką i poszedł prosto do salonu, skąd przeniósł Malcolma i Mavelle do swoich łóżek. Wyjątkowo zmartwił się stanem Daisy. Z drugiej zaś strony akceptował to, że Daisy zostanie dłużej w szpitalu. To musiało jej pomóc. Sam nawet nie miał nic przeciwko temu, że będzie dłużej zajmował się dziećmi wraz ze Scottie. Nie potrafił wyjaśnić dlaczego, ale taka codzienność wniosła wiele kolorów do jego czarno-białego życia.jutro pojawi się obsada aw. Jakieś opinie o rodziale? Mam masę pomysłów aż się boje.

CZYTASZ
wedlock • hemmings.
Fanfictionw której była para musi zostać rodziną. ⓒ twentyonecoldplay, 2016-2017. 5 II 2017 - fanfiction #30