{08}

5.2K 489 8
                                    

- Takie nieszczęście - usłyszał szept a zaraz po tym, niemalże od razu do sali wkroczyła ciotka Hayden. Tuż za nią weszła Scottie, gestykulując rękoma. Milczał aż do czasu gdy kobieta ponownie zajęła głos.
- Luke, kochanie. Jak ty się czujesz? Nie głodzą cię tutaj?
Pokiwał przecząco głową i dopiero teraz dostrzegł, że Scottie raczej nie przejmuje się tą sytuacją, a jedynie wydaje się być nieco rozbawiona.
- Ciociu, jestem na obserwacji na dobę, w dodatku od niecałej godziny. To nic takiego - powiedział ze spokojem, ujmując jej dłoń w swoją. Kobieta pokiwała głową jakby chciała dać do zrozumienia, że wie o czym mówi, ale jej dalsze słowa to wykluczały.
- Pewnie się tutaj nudzisz - kontynuowała - wiesz jak nienawidzę szpitali. 
- Jest w porządku - dodał spokojnie.
Jej odwiedziny trwały długo, stanowczo za długo. Dopiero po następnych czterdziestu minutach do sali wróciła Scottie i poprosiła kobietę by zajęła się Malcolmem i Mavelle. Ciocia zrobiła to z ogromną chęcią i tym samym z czystym sumieniem pozostawiła ich samych. Oboje milczeli aż do momentu, w którym Scottie zdecydowała się zabrać głos.
- Dwa żebra. Zapomnij o jeździe rowerem - powiedziała podchodząc do okna. Na szczęście był sam w sali. Mężczyznę, który miał wypadek motocyklowy zabrano na badania po których pewnie go wypuszczą. Sam chciałby już wyjść, więc trochę mu zazdrościł.
- Jakbyś nie zauważyła nie mam już roweru, więc nie musisz się martwić - odpowiedział przywracając oczyma.
- Alex nie zrobił tego celowo - broniła go. Wiedział, że tak będzie. Szczerze mówiąc sam nie wierzył, że mógłby to zaplanować. Jak na jego obserwacje nie był aż tak bystry. Mimo to chciał ją zmanipulować, póki miał przewagę. I szanse. Gdyby się go pozbył wszystko nagle byłoby o wiele łatwiejsze.
- Jasne, ja także nie zrobiłem tego celowo a jednak się stało. I wiesz co? To co najmniej dziwne - mruknął, biorąc nieco głębszych wdech, jednak jest to odrobinę bolesne, więc zrezygnował z kolejnych.
- Wypadki się zdarzają a Alex już szuka lepszego roweru.
- Mam w dupie jego rower - prychnął.
- Musisz taki być?
- Jaki? - zapytał, poprawiając się delikatnie na miejscu.
- Zgorzkniały, negatywnie do niego nastawiony. Sama nie wiem, możesz na przykład dać mu szansę? - zapytała, siadając tuż obok jego łóżka. Skłamałby mówiąc, że właśnie tak wyobrażał sobie te sytuację. W jego myślach wyglądało to zupełnie inaczej, ale o ironio, ostatnio nic nie wygląda tak, jak sobie zaplanuje.
- Wjechał we mnie samochodem, bo się zagapił. A co jeśli coś się stanie Malcolmowi albo Mavelle bo się zagapił? - zapytał z wyrzutem a brunetka zaczęła nerwowo bawić się palcami. Nie myślała o tym w taki sposób. To oczywiste. Ale przecież takie rzeczy się zdarzają. Nie raz sama się na coś zagapiła, zamyśliła.
- Mówisz tak jakby to były nasze dzieci i bylibyśmy małżeństwem, które akurat się rozwodzi. W każdym razie nawet dokładnie tak się czuję - odpowiedziała, pomijając temat Alexandra.
- Bo jesteśmy teraz rodziną. Nie ważne czy ci się to podoba czy nie. Jesteśmy w tym razem.
- Daisy niedługo wyjdzie i...
- Nie oszukuj się - powiedział, odwracając głowę w kierunku okna. - Nie jest z nią lepiej. To zbyt niebezpieczne. Poza tym jesteś na mnie skazana, przykro mi - dodał, spoglądając w jej kierunku. Nic więcej nie powiedziała, tylko bez słowa opuściła salę na dobre.
Nie wróciła godzinę później ani też następnego dnia.

*

- Niczego nie potrzebujesz, pysiaczku? - zapytał, przedrzeźniając ciotkę Hayden Ashton. Pokręcił przecząco głową i usiadł ostrożnie na kanapie. Wciąż czuł ten ogromny ból gdy robił cokolwiek i szczerze mówiąc miał tego serdecznie dość.
- Zamknij się - prychnął, siadając a raczej próbując usiąść trochę wygodniej. - Głupio się czuje wiedząc, że załatwiłeś mi to spotkanie, rozmowę a ja to olałem.
- Nie olałeś. To nie twoja wina. Wyjaśnię to Castielowi. Zrozumie. Poza tym jakbyś dał mi swoje prace byłoby milej - powiedział siadając obok.
- Chcesz mu je pokazać?
- Tak, wyręczę cię. Swoją drogą ten Alex to niezły...
- Scottie nie rozumie, że nie jest facetem dla niej - odpowiedział wprost. Nie czuł skrępowania ani nic z tych rzeczy, w końcu jakby nie spojrzeć Ashton wiedział o nim wszystko. Historię o Scottie zna jak dobry film - na pamięć i mógłby opowiedzieć ją nawet jeśli ktoś obudziłby go w środku nocy. O ile ten ktoś w ogóle by to przeżył.
- Zrozumie. Wciąż uważam, że skoro coś do niej czujesz powinieneś jej to powiedzieć. I walić to, że jesteście z innych światów - odpowiedział a Luke uznał, że ma racje. Znowu.
- Wiem, ale póki co nie mogę - mruknął, gdy do domu weszła obładowana siatkami Scottie. Irwin pomógł jej a Luke od razu pożałował, że nie może zrobić nawet czegoś tak prostego.
- Jak się czujesz? - zapytała, podchodząc do niego. Po ich rozmowie nagle zaczęła martwić się jego stanem i w pewnym sensie obwiniać się o to. Co było dla niego zupełnie niezrozumiałe, ale właśnie taka była. Zmienna jak pogoda. - Alex nie mógł namówić nikogo by zrobił coś z twojego roweru więc postanowił dać ci pieniądze żebyś mógł kupić jaki tylko chcesz - dodała, na co westchnął. Z całym szacunkiem dla niego, nie chciał tych pieniędzy. Uważał, że mógłby się nimi wypchać, ale przecież nie powie tego głośno. 
- Świetnie, jaki on cudowny, hura - wymamrotał.
- Co to miało znaczyć? - zapytała, ale zanim odpowiedział do domu wbiega Malcolm obwieszczając wszystkim, że właśnie strzelił bramkę na trzecim treningu. Za nim weszła mama Scottie wraz z Mavelle a on doskonale wiedział, że to oznacza koniec rozmowy.
- Wujku, wujku strzeliłem! Słyszałeś? Ominąłem Greysona i Daniela i kopałem i bam, gol - mówił podekscytowany.
- Gratulacje, młody - powiedział z szerokim uśmiechem na twarzy a chłopiec wysunął dumnie pierś.
Od jego wypadku minął  mniej więcej tydzień i prawdę mówiąc nie za wiele się zmieniło poza podejściem Scottie. Niby czuł się lepiej, ale wciąż nie mógł niczego zrobić od początku do końca sam.
- Oh, Luke.
- Dzień dobry Pani Nygaard - powiedział, salutując a kobieta się uśmiechnęła. Pewnie tylko dlatego, że tak wypada. Nie lubiła go już i był tego pewien. Teraz, gdy pojawił się Alexander nie był niczym poza przeszkodą. Zdecydowanie bardziej wolałaby Waldorfa  za zięcia. W końcu jest bogaty, wykształcony, ustawiony, wiedzie niezbyt trudne życie, ciągle ma z górki. To nie ta sama liga co niespełniony, samotny malarz przed trzydziestką.
- Wszystko w porządku?
- Jasne - odpowiedział, spoglądając na Ashtona.
- Pójdę już. Dzień dobry i do widzenia - szepnął blondyn po czym w mgnieniu oka zniknął z pola widzenia. Kiedy wyszedł Luke poczuł się jak intruz. W końcu to dom Daisy i Lachlana. Lachlan nie żyje, Daisy nie ma i nie miał większego prawa tutaj przebywać, mieszkać.
- A kiedy Gonzalo powiedział, że jestem do bani pokazałem mu ten palec jak mówiłeś - dodał dumnie a Scottie wraz z mamą zmierzyły go wzrokiem.
- Nie można dać się gnębić - odpowiedział, unosząc ręce w geście obronnym.
- A gdyby naskarżył?
- W porządku, niech to robi. Nie wychowuj go na mięczaka bojącego się własnego cienia - dodał a kobiety zamilkły.  Może przyznały mu rację. A może mierzyły się z przekazaniem radosnej nowiny.
- Daisy wychodzi za tydzień - powiedziała w końcu pani Nygaard a on poczuł jak ziemia osuwa mu się spod stóp.
A więc nie będzie im już dłużej potrzebny.
Czas wrócić na stare śmieci. Czy nadal ma numer do Kirsten?

wedlock • hemmings.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz