{13}

5.2K 472 9
                                    

- Bardzo dziękuję, że przylecieliście. To wiele dla nas znaczy - powiedziała spokojnie pani Nygaard, gdy jej teść stanął tuż obok Luke'a. Dziadek Scottie przez lata służył w armii i do dziś budził respekt we wszystkich mężczyznach, którzy mieli odwagę przebywać w bliskim otoczeniu jego wnuczek. W tym także w Hemmingsie, więc kiedy stanął nieruchomo obok, Luke zaczął zastanawiać się jak powinien zareagować.
- Malcolm jest z Audrey - powiedział, pochylając się nad uchem blondyna. Co prawda cała ceremonia dobiegła już końca, ale teraz i tak pragnęli zachować ciszę. Nie pozostało im nic innego jak pożegnać gości i zostać nieco dłużej na cmentarzu. Luke naprawdę nie chciał tego robić, ale czuł, że nie miał wyjścia. W ciągu ostatnich dni poczuł się jakby należał do rodziny Nygaardów. Jakby w końcu miał jakąś rodzinę. Oczywiście poza ciocią, która od miesięcy zawsze była obok niego i wciąż zachowywała się w stosunku do niego jak matka, której tak bardzo mu brakowało. - Widzisz, ta parszywa larwa nawet nie przyszła. Rozstrzelałbym takiego bez mrugnięcia okiem. Scottie tylko cierpi podwójnie - ciągnął a Luke przez moment milczał. Po prostu nie wiedział co powiedzieć. Ale to żadna nowość. Być może wynikało to z faktu, że kompletnie nie spodziewał się usłyszeć czegoś takiego z jego ust. Ale zaskoczenie przyszło z czasem.
- Myślałem, że się spóźni. Nie chciało mi się wierzyć, że nie przyjdzie.
- A jednak. Scottie mówi, że jest w Grecji a wybuchł jakiś wulkan i wstrzymano loty - wymamrotał starszy mężczyzna.
Nie rozmawiali o tym dłużej. W zasadzie ich dalsza rozmowa i tak opiera się na pojedynczych słowach, ponieważ on przeżywał na swój sposób tragiczną śmierć swojej wnuczki a Luke od kilku minut obserwował w skupieniu Scottie, która przyjmowała wyrazy współczucia od pozostałych członków ich wielkiej rodziny. Robiła to sama a jego zdaniem tak być nie powinno. Kiedy tylko doszedł do tego wniosku poczuł jak jego towarzysz uderzył go w ramię. Wtedy przeniósł swój wzrok na jego osobę i dostrzegł, że przyglądał mu się uważniej niż zwykle. I to go przerażało.
- No idź do niej. Potrzebuje kogoś, kto będzie dla niej wsparciem a prawdopodobnie nikt nie będzie odpowiedniejszy niż ty - kiedy usłyszał te słowa otworzył nieznacznie usta będąc kompletnie zaskoczonym jego odpowiedzią. Ale nie protestował. Uciekł od niezręcznej rozmowy z Garrettem Nygaardem i podszedł do brunetki, która ściskała właśnie dłoń jakiegoś młodego mężczyzny i jego starszej partnerki. Bez zastanowienia objął ją ramieniem i gdy nie zaprotestowała, został z nią by pożegnać pozostałych gości.
- To ten twój narzeczony? Uroczy, do prawdy - usłyszał głos kobiety, która prawdopodobnie uznała pogrzeb za okazje do ukazania najnowszych trendów, ponieważ na jej kapelusz i cały strój bez wątpienia zwrócili uwagę wszyscy zaproszeni goście. - Wszystko jasne dlaczego moja siostra tak się nim zachwycała - dodała, a on pokręcił głową przecząco.
- To nie...
- Dziękuję - odpowiedział za Scotlyn. Przyjęli jeszcze kilka kondolencji a chwilę potem brunetka puściła jego dłoń.
- Nie powinniśmy być tutaj. Razem - powiedziała, odsuwając się od niego. Nie ukrywał, że ogromnie go to zabolało, ale za nic w świecie nie chciał dać tego odczuć. W końcu jeszcze chwilę temu nie przeszkadzał jej fakt, że to on  był jej wsparciem w tym dniu. Ale zważając na to, ze właśnie pochowała siostrę był w stanie wybaczyć jej wszystko.
- Dlaczego?
- Wszystko się wyda prędzej czy później. Nie ty jesteś moim narzeczonym - odpowiedziała, spoglądając na swoje szpilki.
- Niby nie, ale z całą pewnością bardziej bym się na niego nadawał niż ten cały Alexander - powiedział, zaciskając palce dłoni.
- Słucham?
- Odwołany lot, co? Akurat. Żaden wulkan nie wybuchł. Poza tym to ściema jak cały wasz związek - dodał i nie czekając na jej reakcje po prostu odszedł.
Znów chciał dobrze.
Znów wyszło jak zwykle.

*

- Nie przyleciał? Co za...
- Wiem.
- Ja bym...
- Wiem.
- Ale jak on mógł...
- Nie wiem - odpowiedział, wzdychając cicho. Ich rozmowa od kilku minut wyglądała właśnie w taki sposób. Ale kto miał zrozumieć go lepiej niż Calum.
Chciał sięgnąć po szklankę i ostatnią dobrą whiskey, ale coś mówiło mu aby tego nie robił. Calum z resztą też to powtarzał. Przyszło mu na myśl też to, że chciałby pójść na cmentarz, odwiedzić grób Lachlana i Daisy. Wtedy tez usłyszał pukanie do drzwi.
Nie spodziewając się nikogo konkretnego i wciąż rozmawiając z Calumem wstał z kanapy i otworzył drzwi kilka sekund później. Widząc Scottie nie mógł wydusić z siebie ani słowa, więc przez chwilę oboje milczeli i jedyny głos, jaki można było usłyszeć to ten należący do Hooda, w słuchawce jego telefonu.
- Słuchaj, oddzwonię do ciebie, w porządku? Na razie- powiedział pod nosem i chwilę potem rozłączył się by skupić całą swoją uwagę na brunetce. Ta wciąż milczała i dopiero po chwili zadecydowała się powiedzieć po co przyszła. Albo po co myślała, że przyszła.
- Jutro o jedenastej jest spotkanie z notariuszem, adwokatem - powiedziała, patrząc dosłownie wszędzie, tylko nie na niego.
- Mogłaś zadzwonić.
- Wiem, ale byłam w okolicy - odpowiedziała szybko.
- Wejdziesz?
- Muszę iść dalej - powiedziała, poprawiając torebkę na ramieniu. Pokiwał nieznacznie głową gdy się wycofała. - Do zobaczenia jutro?
- Jasne - powiedział i zanim zamknął drzwi zauważył, że ciągle stała na przeciwko niego. Tym razem patrzyła mu w oczy. Oboje milczeli. Dopiero po chwili Scottie zdecydowała się zacząć.
- Masz racje. Mogłam zadzwonić - powiedziała cicho. - Nie byłam w okolicy. Przyjechałam specjalnie - dodała równie cicho kiedy przeszła przez próg mieszkania. Stała teraz zdecydowanie za blisko i mimo, że to mu odpowiadało to czuł, że powinien się cofnąć.
- Dlaczego?
Nie odpowiedziała. W zasadzie za jej odpowiedź mógłby uznać fakt, że jej dłonie znalazły się na jego policzkach a jej usta zaczęły całować jego usta z wielką namiętnością. Nie był w stanie tego przerwać a nawet nie chciał tego robić. Dopiero gdy przestała zdobył się na odwagę wiedząc, że wiele może przegrać.
- Wciąż jesteś w szoku. Po tym pogrzebie. Nie możesz - wyszeptał. Nie był pewien, czy spodziewał się tego, że przyzna mu rację i wyjdzie z mieszkania czy zostanie by to wyjaśnić. Nie zrobiła żadnej z tych rzeczy a jedynie zrzuciła z ramion swój czarny płaszcz i zamknęła stopą drzwi wciąż całując jego wargi.
- Nie mogę, ale chcę - powiedziała cicho gdy jego dłonie odnalazły miejsce na jej biodrach a chwilę potem niósł ją w doskonale znanym im kierunku.
Ten pogrzeb zakończył się prawie tak samo jak pogrzeb babci Scottie, na którym oboje byli cztery lata temu. Kończył się tak samo jak każdy inny pogrzeb osoby, z której odejściem nie potrafili sobie poradzić.

wedlock • hemmings.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz