Luke;
─ Więc jakie są szanse na to, że będziesz mógł legalnie wrócić do własnego łóżka? ─ bełkocze Michael, polewając obiecany ajerkoniak.
─ Takie jak bakteria ─ odpowiadam, opierając się o oparcie znacznie wygodniej.
─ Czyli w ch... Olerę duże ─ mówi radośnie i klaszcze w dłonie, zapewne - nie znając definicji bakterii.
─ Do teraz się zastanawiam co ona w tobie widzi ─ mówię bardziej pod nosem.
─ Kto?
─ No Gaia, a kto?
─ Ta, ja też ─ dodaje i odchyla głowę do tyłu. Na moment zamyka oczy i już ich nie otwiera. Po niedługim czasie słyszę pochrapywanie, więc zabieram koc i przykrywam przyjaciela a następnie wychodzę z salonu. Przemierzam długi korytarz i idę po schodach na górę. Po omacku szukam włącznika światła i gdy słyszę charakterystyczny dźwięk, spoglądam wzdłuż korytarza. Praca i nad nim dobiegła końca. Nie mogę doczekać się otwarcia, które będzie miało miejsce w marcu. Ustaliliśmy kiedyś ze Scottie, że nie ma sensu planować go na zimę, więc gdy zrobi się tylko trochę cieplej, od razu ruszamy z biznesem. I tak miało być.
Teraz nie wiem, czy nadal trzymamy się wyznaczonego planu, czy też nie. Może zmienili coś poza moimi plecami?
─ Zabłądziłeś we własnym domu?
─ Czyli jednak przyznajesz, że to mój dom ─ odpowiadam, uśmiechając się odrobinę dumnie. Scottie spogląda na mnie przez chwilę i nic nie mówi. Dopiero po kilku sekundach postanawia kontynuować naszą rozmowę.
─ Jasne, płacisz za wodę.
─ Jestem na akcie własności.
─ I dbałeś o ogród.
Jeden krok bliżej.
─ I wynosiłem śmieci.
Drugi krok.
─ I przychodzi tu poczta dla ciebie.
Trzeci, czwarty.
─ I chyba wydałem na niego trochę zarobionej kasy. W każdym razie na meble ─ odpowiadam a brunetka śmieje się pod nosem.
Piąty krok i stajemy ramię w ramię. Przez chwilę nachodzi mnie chcęć aby spróbować ją pocałować, ale ostatecznie się hamuję. Powoli naprawiamy nasze relacje i nie mam zamiaru się z niczym spieszyć, by znów coś spieprzyć. Scottie znów się uśmiecha, tym razem jest to trochę inny uśmiech. Mógłbym powiedzieć, że uśmiecha się tak wtedy, gdy chce powiedzieć coś, co uciszy na jakiś czas drugą osobę, odbierze jej argumenty.
─ No tak, zawsze możesz je zabrać ze sobą do Dallas czy cholera wie gdzie tam mieszkasz ─ mówi i oboje się śmiejemy.
─ Pieprzyć Dallas.
─ I pracę dla Castiela ─ dodaje.
─ Nie, tego nie chcę pieprzyć, bo mam z niej dobrą kasę ─ mówię niemalże od razu.
─ Czyli zostajesz tam ze względu na pracę?
─ Nie. Będzie wysyłał mi projekty tutaj, już z nim to uzgodniłem ─ odpowiadam i przeczesuję palcami włosy a Scottie śmieje się nieopanowanie.
─ Zastanawia mnie skąd i dlaczego byłeś tak bardzo pewny tego, że przyjmę cię z powrotem, skoro już z nim o tym rozmawiałeś ─ mówi pod nosem i kładzie palec lewej dłoni na moim ramieniu a tym samym chwilę potem pstryka mnie w nos.
Gdy to robi oboje się śmiejemy.
─ Spójrzmy prawdzie w oczy, Scotlyn. Szalejesz za mną. Szalejesz od momentu, w którym się poznaliśmy.Otwieram powieki, gdy słyszę jakiś nieznośny hałas, dochodzący prawdopodobnie z kuchni. Jestem wręcz pewien, że to Michael i nie mam zamiaru się tym przejmować. Przeciągam się i spoglądam na pustą stronę podwójnego łóżka. Wtedy zaczynam się też zastanawiać. Czy naprawdę tutaj była? Czy tylko mi się to śniło? Leżąca przy drzwiach, dżinsowa koszula i spodnie przerzucone przez barierkę łóżka oraz bokserki spoczywające na dywanie utwierdzają mnie w przekonaniu, że jeśli to sen to coś tu jest nie tak. W końcu decyduję się wstać, mimo tego, że jest ledwo ósma, a przynajmniej tak pokazuje nowy zegar cyfrowy. Zwlekam się z łóżka i sięgam po telefon. Wszyscy milczą. Biorę prysznic i przeczesuję palcami mokre włosy. Spoglądam w lustro i przez dosłownie chwilę przyglądam się własnemu odbiciu.
Chwilę potem wracam do pokoju i wyjmuję z torby pierwsze jeansy i ubieram sweter, który oddała mi Scottie. Zanim schodzę na dół, spoglądam jeszcze przez okno, na zewnątrz. Widzę dwie postacie na wjeździe do posiadłości, która już od prawie pół roku należy do nas. Mrużę oczy, w nadziei na to, że lepiej będę widział te dwie postacie i nawet się nie mylę, bo jestem prawie pewny, że brunetka w ciemnym, śliwkowym płaszczu to Scottie. Myli mnie tylko obecność chłopaka, który na pierwszy rzut oka wygląda na kogoś nie z naszych stron. Czym prędzej schodzę na dół i wpadam do kuchni, gdzie siedzą już Michael, zapijający swój ból głowy trzecią aspiryną, Malcolm młucący owsiankę oraz Gaia, która wzdychała, wpatrzona w okno. Witam się z nimi i siadam przy stoliku. Gaia przez chwilę jeszcze patrzy przez okno, ale ostatecznie się wycofuje i robi mi kawę, za co jej dziękuję gdy tylko stawia przede mną filiżankę.
─ Widziałaś Scottie?
─ No tak, jest na zewnątrz.
─ A wiesz z kim rozmawia? ─ pytam, nie kryjąc wcale tego, że troszkę ją podglądałem.
─ Z Ishem.
─ Ishem? ─ zadaję kolejne pytanie, ale Gaia tylko kiwa głową.
Mimowolnie przewracam oczyma.
─ Ish to pomoc w pensjonacie. Taki chłopaczek od brudnych spraw, napraw, wynieś, pozamiataj a jak trzeba, może powiedzieć, że on tu tylko sprząta ─ mówi wolno Michael. Sprawia wrażenie dobrze poinformowanego, więc mu ufam i zaprzestaję pytań. Pytania są niebezpieczne. Bynajmniej tak myślę w pierwszej chwili. W następnej mam ochotę zapytać go o wszystko co wie o domniemanym Ishu.
─ Zanim zapytasz to nie, nie wiem skąd się wział i czy ze sobą spali. Często tu bywa, a jak już bywa to patrzy w Scottie jak w obrazek. No i mawia jak ty, że nie ma takiej ściany, której...
─ Zrozumiałem, podrywa moją narzeczoną.
─ W zasadzie byłą narzeczoną ─ wtrąca się Gaia, gdy zaciskam pięść.
Ma rację. Byłą, ale i przyszłą. Już ja o to zadbam i żaden cholerny Ish nie pokrzyżuje moich planów, chociaż by był niewiadomo kim to w walce ze mną jest skończony na starcie. W końcu to ze mną spędziła poprzednią noc, nie z nim.
W każdym razie mam nadzieję, że ze mną, ze to na dobrą sprawę wcale nie był sen.
Oby.Powoli dodam epilog dzióbki, przepraszam.
Nie mam juz weny do tego ff.

CZYTASZ
wedlock • hemmings.
Fanfictionw której była para musi zostać rodziną. ⓒ twentyonecoldplay, 2016-2017. 5 II 2017 - fanfiction #30