- Czy jeżeli powiem Todd'owi, że jest głupi jak łosoś to, to będzie coś złego? - zapytał cicho Malcolm podczas gdy Luke wciąż skupiał się bardziej na prowadzeniu samochodu niż słuchaniu tego, co mówił chłopiec.
- Chyba łoś. I tak - powiedziała ze spokojem Scottie wciąż przeglądając jakieś strony w telefonie.
- A ty jak myślisz? - dopytywał go malec. Blondyn zmrużył nieco oczy i uśmiechnął się nieznacznie pod nosem.
- Myślę, że to złe. Bo łosie są całkiem mądre i to żadna obraza dla tego całego Todda - odpowiedział, skręcając po raz ostatni w lewo. Nawigacja szybko poinformowała go, że do celu pozostało nie więcej niż kilometr jazdy prosto i wtedy się rozluźnił. Dawno tutaj nie był. W zasadzie był tutaj, gdy wszystko ledwo budziło się do życia, gdy były zaledwie fundamenty.
Jakieś sześć czy siedem lat temu. Dziś, to wyłaniające się zza drzew miejsce kompletnie nie przypomina tego, jakie zapamiętał.
- Luke - mruknęła pod nosem Scottie blokując ekran telefonu, który chwilę później wylądował z powrotem w jej torebce.
- Okej, okej - powiedział na chwilę odrywając dłonie od kierownicy. - Więc dlaczego Todd jest głupi jak łosoś? - zapytał, spoglądając w lusterko, by tym samym zobaczyć twarz chłopca. Wpatrywał się w niego milcząc, aż w końcu spuścił wzrok i zaczął mówić.
- Raz powiedział, że jestem głupi i Stella ma się ze mną nie bawić. Drugi raz, że Fletcher ma się ze mną nie bawić i Danya też, bo nie mam rodziców i wychowują mnie małpy i zarażam - powiedział pod nosem.
Scottie otworzyła usta, przez dłuższą chwilę milcząc a Luke jedynie westchnął, kryjąc swoje zirytowanie.
- Dzieciaki mają nasrane w głowach - powiedział w końcu. W odpowiedzi na to dłoń Scottie zderzyła się z jego barkiem.
- Mal, to...
- Palant. Ma obsesję na punkcie Tarzana? Musi być naprawdę głupi skoro rozumie świat przez głupią bajkę dla dzieci - wymamrotał.
- Małpy - powtórzyła brunetka. Spojrzeli na sobie przez moment i oboje zaczęli się śmiać, choć wiedzieli doskonale, że to nie jest odpowiedni moment. Malcolm mógł czuć się urażony, mógł cierpieć z powodu odtrącenia i braku akceptacji a oni po prostu się śmiali. Jednak w porę przestali. Scottie coś tłumaczyła, podniosła go na duchu a Luke starał się zaparkować w międzyczasie.
Całkiem fajny koniec dnia, zważając na to, że jest już osiemnasta, pomyślał.*
- Śpią - powiedziała Scottie, zasuwając sporego rozmiaru drzwi od pokoju, w którym mieszczą się łóżka dzieciaków. Przez chwilę nawet się jej przyglądał. Patrzył jak przechadzała się po pokoju, który na najbliższe dwa lub trzy tygodnie miał być ich sypialnią.
- Nie da się nie zauważyć. Jest taka cisza jak nigdy - dodał, wyglądając przez drzwi balkonowe.
- Myślałeś nad tym?
- Nad czym? - zapytał, odrywając wzrok od mniej interesującego go obiektu i przeniósł go na bardziej interesujący - brunetkę u swego boku.
- Nad tym co zrobimy z tym Toddem.
- Co to w ogóle za gnojek? - zapytał wprost. Scottie zaśmiała się i odeszła na kilka kroków by otworzyć walizkę. O dziwo, nie dyskutowała widząc pokój. Może to przez ten widok. Z resztą oboje mieli dobry humor. Nawet zdawała się momentami przestać być tak sztywną niczym jej narzeczony. A może tylko przy nim taka była? Albo przez niego.
- Todd. Todd Anderson o ile dobrze kojarzę. Daisy wciąż narzekała, że jego ojciec ma nie równo pod sufitem. Jest policjantem w...
- Więcej nie muszę wiedzieć, to wszystko tłumaczy. Niektórzy policjanci nie mogą mieć równo pod sufitem - odpowiedział, wzruszając ramionami - wiesz, Malcolm mówił coś o jakimś festynie w sierpniu podczas, którego będą zbierać pieniądze na operację jakiegoś chłopca z jego klasy. Widziałem nawet plakat. Będzie trochę ludzi, potrzebna pomoc, jakieś gry. Myślisz o tym co ja? - zapytał, gdy spojrzała na niego przez ramię. Z ręcznikami, piżamą i sporych rozmiarów kosmetyczką przemierzała dzielący ich dystans.
- Jeżeli myślisz, że tam pójdziesz i go wyzwiesz przy ludziach, albo pobijesz w uderzeniu młotem to zapomnij - odpowiedziała wprost.
Więc ją przedrzeźniał a ona starała się zachować powagę.
- Dlaczego?
- Bo po pierwsze nie masz siły w tych swoich łapkach. Już ja bym lepiej sobie poradziła.
- Zabawne - prychnął, a ona zaczęła się śmiać.
- A po drugie możesz zapomnieć, że pójdziesz tam beze mnie - dodała, patrząc mu w oczy. Widział rozbawienie wymalowane na jej twarzy i sam zaczął się śmiać wkrótce potem.
- Shhh, Luke. Jak ich obudzisz to siadasz i wymyślasz jakąś pieprzoną bajkę - powiedziała znów nie kryjąc rozbawienia. On także tego nie robił.
- Wiesz, że jestem w tym dobry.
- Tak, ale bałabym się co możesz wymyślić - odparła robiąc kilka kolejnych kroków w kierunku łazienki.
- Damy im popalić na tym pieprzonym festynie, prawda? - zapytał, odwracając się ponownie, by móc na nią spojrzeć.
- Jeszcze pytasz - śmiejąc się zatrzymała w pół drogi. - Ten pomysł był dobry. Zasłużyłeś na wybór skrawka podłogi, na którym będziesz spał - zwróciła się do niego. Pomyślał, że musiał mieć bardzo zabawny wyraz twarzy, bo znów się z niego śmiała. A przecież nie odezwał się ani słowem. - Żartuje przecież. Nie pozwolę ci spać czternaście bądź więcej dni na deskach.
- Zaskakujesz mnie, Scotlyn. Z każdym kolejnym, pieprzonym dniem - powiedział szczerze i oboje się uśmiechnęli, patrząc sobie w oczy.
A więc... czy jesteśmy na dobrej drodze? Pomyślał.

CZYTASZ
wedlock • hemmings.
Hayran Kurguw której była para musi zostać rodziną. ⓒ twentyonecoldplay, 2016-2017. 5 II 2017 - fanfiction #30