{12}

4.7K 446 9
                                    

Mocne walenie do drzwi przerwało jego dotychczas spokojny sen. Przeklnął pod nosem gdy otworzył powieki ale wbrew wszystkiemu ono nie ustało a wręcz przeciwnie - wydawać się może, że z każdą sekundą było coraz silniejsze. W końcu dla świętego spokoju zdecydował się wstać z łóżka i chociaż sprawdzić kto postanowił odwiedzić go o trzynastej rano. Tak, przecież to zaledwie poranek. Kiedy dowiedział się o wypadku powiedział wszystko Ashtonowi a on swojemu kuzynowi, który postanowił dać mu wolne na kolejne dwa tygodnie. W zasadzie wysłał go na przymusowy urlop, dbając o swoje interesy. Bo rozkojarzony Luke nie nadawał się dosłownie do niczego: był wiecznie wyprany z weny i nieustannie snuł się po biurze zamiast pracować. Poza tym oboje mieli nadzieję, że będzie wsparciem dla rodziny Nygaardów a tymczasem on, po wypiciu kilku drinków poszedł do Kirsten. Ta ostatnia sytuacja drażniła go najbardziej, ponieważ wciąż nie mógł sobie tego wybaczyć.
- Już - warknął, gdy podszedł do drzwi. Otworzył je, uprzednio uprawniając się, że to Michael a nie nikt inny. Clifford wszedł do środka a zaraz potem znikąd pojawił się też Calum, wpychając do środka. Dał się nabrać jak dziecko. Może zaraz przez okno wskoczy Ashton? 

Nie, nie było Ashtona. Calum i Michael stanęli na środku salonu a on wciąż tkwił w progu nie wiedząc co tak do końca się dzieje. - Dzień dobry, was także miło widzieć. Może wejdziecie? - powiedział z przekąsem, ale żaden z nich nie zareagował.
- Co ty wyprawiasz, Luke? - zapytał Clifford. I zrobił to celnie. Sam nie znał odpowiedzi na to pytanie i cóż...
- O co...
- Loren powiedziała Adamowi, który powiedział Danielle, która powiedziała Georgii, która powiedziała Stanowi, któremu też powiedział Wren, który wie od Daktoty a ona też wie od Loren i Stan powiedział Tylerowi a Tyler Rosie a Rosie...
- Ashtonowi - Michael przerwał wywody Hooda i spojrzał na niego uważnie. - Powiedziała, że byłeś u Kirsten w niedzielę. Stary, myślałem, że zależy ci na tej Scotlyn - mruknął, a Luke przesunął palcem po brodzie przez chwilę patrząc na nich jak na jeden ze swoich niezbyt udanych obrazów.
- Co z tobą nie tak, do cholery? - mruknął Hood.
Nie zareagował.
Oni także milczeli.
Znał ich wystarczająco długo by wiedzieć, że czekali aż wybuchnie. I tak stało się zaledwie kilka minut później.
- Zależy. Ale wiecie co? - podniósł głos i podszedł do komody. Wyjął z niej kopertę i rzucił ją na stolik. Żaden z nich nie zdecydował się jej podnieść. W końcu Michael wziął ją w dłonie i wyjął kartkę papieru.
- Cholera - mruknął, podając skrawek papieru Calumowi, który powtórzył to samo słowo. W tej chwili wydawało się ono być idealną odpowiedzią na wszystko, co dzieje się dookoła.
Znów zamilkli, ale tym razem to Luke przerwał ciszę.
- Walcz. Masz jeszcze sporo czasu, Luke. Zginęła jej siostra. Odłoży wesele na przyszły rok jak nie dalej. Ciągle masz czas. Wystarczy wziąć się w garść i pokazać, że ci zależy - powiedział cicho , na co przyjaciel pokręcił przecząco głową.
- Minęły cztery dni - tym razem to Michael zajął głos.
- W sobotę jest pogrzeb Daisy. Wyobrażacie sobie jak dzieciaki to zniosą? Tym muszę się martwić a nie tym czy Scottie coś jeszcze do mnie czuje - mruknął a Calum na moment zamarł w bezruchu. Oparł łokieć na oparciu fotela i spojrzał na niego, palcem wskazującym wciąż wskazując na jego osobę.
- Lachlan zostawił wam prawną opiekę nad dziećmi gdy zmarł a Daisy była w szpitalu psychiatrycznym - powiedział, gdy oboje z Michaelem pokiwali posłusznie głowami. - A kiedy wróciła Daisy wróciły pod jej opiekę. Czy to nie oznacza, że w przypadku jej śmierci one zostają pod waszą opieką? - zapytał, unosząc palec jakby odkrył coś niesamowicie istotnego. I w prawdzie rzeczy tak właśnie jest. Ma rację. Malcolm i Mavelle byli od teraz (oczywiście na jakiś czas) pod ich opieką, ponieważ to oni dostali wychowanie ich "w spadku". Zastanawiał się tylko dlaczego nic o tym nie wiedział oraz nad tym, dlaczego na to nie wpadł wcześniej.
- Cholera - mruknął, uświadamiając sobie to dokładnie. - Cholera, cholera, cholera.
- To w niczym nie pomoże - odpowiedział Clifford.
Wiedział, że ma rację, więc czym prędzej wrócił do malutkiej sypialni by zabrać rzeczy z wczoraj i w końcu się ubrać. Zajęło mu to znacznie mniej czasu niż zwykle i kiedy wrócił do salonu zabrał tylko kluczyki od auta pozostawiając swoich przyjaciół samych w mieszkaniu. Na odchodne tylko powiedział im, że piwo jest w lodówce i zamyka za sobą drzwi.

*

- Co z tobą nie tak? - warknęła brunetka zanim odstąpiła od drzwi, by wpuścić go do środka.
- Uwierz mi, że słyszałem to pytanie w ciągu ostatnich kilku dni co najmniej tysiąc razy - powiedział wchodząc na siłę. Nie zastał nigdzie Waldorfa, ale i tak postanowił upewnić się, że na pewno go nie ma. - Jesteś sama?
- Tak. Za godzinę wróci mama z Malcolmem. Są u Mav - odpowiedziała momentalnie.
- Świetnie. Ostatnio trochę nad tym wszystkim myślałem i...
- Luke... jest coś...
- Daj mi dokończyć.
- Luke...
- Rany, Scottie.
- Lachlan i Daisy zapisali nam dom - powiedziała prosto z mostu a on przez chwilę milczał.
- Zgaduję, że chcesz go sprzedać - powiedział, oglądając się przez ramię.
- Nie mogę, tu się wychowywali. Nie mogę im tego zrobić - odpowiedziała, spoglądając na niego nieśmiało.
Pokiwał twierdząco głową.
- Ale tu nie zamieszkasz. Chyba, że... chcesz mnie spłacić?
- Nie - odpowiedziała pewnie i przez chwilę naprawdę w to wierzył. Aż do momentu, gdy uświadomił sobie, że to też nie jest żadne wyjście z tej sytuacji.
- Więc?
- Zamieszkamy tutaj. Od pogrzebu. One potrzebują teraz rodziny. A to my nią jesteśmy czy tego chcemy czy nie - powiedziała, patrząc mu prosto w oczy.
- Nie uważasz, że model rodziny 3+2 nie jest do końca normalny? - zapytał wprost. Nie widział innego rozwiązania. Skoro chciała aby ponownie tutaj zamieszkali to na pewno liczy Alexa. A on nie zamierzał dzielić z nim chociażby salonu.
- Moja mama nie będzie się wtrącać. Co najwyżej zabierać dzieciaki - powiedziała ze spokojem a jego wciąż denerwowała ta jedna, mała, drobna wręcz sprawa.
- Miałem na myśli twojego narzeczonego - odparł, opierając się o ścianę gdy Scottie udała się w kierunku otwartego salonu. Chyba pierwszy raz od dłuższego czasu widział, że chodzi w japonkach a nie na kolorowych szczudłach.
- Alex nie będzie tu mieszkał. Nie twierdzę, że nie jest rodziną, ale nigdy nie będzie im tak bliski jak ty. Poza tym sam mówiłeś, że model rodziny 3+2 jest nienormalny. Nie chcemy by dokuczali dzieciakom bardziej - odpowiedziała ze spokojem. Luke był wręcz pewien, że przekroczyła dzienną, dozwoloną dawkę leków uspokajających.
- W porządku.
- W porządku - powiedziała, sięgając po niebieski kubek w białe kropki. Mniej więcej w tym momencie przedmiot upadł i doznał bliskiego spotkania z białymi płytkami a tym samym rozpadł się na małe kawałeczki.
Zupełnie tak jak Scottie. Ale wciąż dzielnie udawała, że wszystko jest w porządku.
A on tego nie zauważył.
Kiedy usiadła na płytkach i podkuliła kolana pod brodę, chowając przy tym twarz w dłoniach podbiegł do niej i złapał jej dłonie w swoje z nadzieją, że w jakiś sposób zmusi ją by na niego spojrzała.
- Możesz wybrać ze mną trumnę i załatwić to wszystko? - zapytała, pociągając nosem. Otarł jej łzy z policzków i pokiwał głową.
- Jasne. Co tylko chcesz - powiedział ze spokojem - nie płacz już. Hej, Scotlyn... jesteś silniejsza niż myślisz - dodał, gdy pomógł jej wstać. Kiedy stanęli już na przeciw siebie brunetka bez słowa wtuliła się w jego tors. Pozwolił jej na to, choć od dawna stronił od jakiegokolwiek kontaktu tego typu. Pozwolił jej nawet umazać tuszem do rzęs swoją koszulkę.
Wtedy też pomyślał, że komuś takiemu jak ona mógłby pozwolić na wszystko.

wedlock • hemmings.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz